Drzewa

Drzewa

To jedno z moich najwcześniejszych wspomnień: idę z Mamą, mam może ze cztery lata. Zbliżamy się do końca naszej ulicy i ostatnich domów na tej trasie – kiedyś w tym miejscu ktoś się zatrzymał i nas zabrał, więc po cichu liczę na to, że znowu tak się zdarzy i nie będziemy musiały dalej iść. Ale nikt znajomy nie jedzie. Skręcamy więc, mijamy przystanek autobusowy (autobusy jeżdżą rzadko, Mama nawet się nie zatrzymuje), a potem idziemy dalej długą drogą przez pola. Wzdłuż drogi rosną wysokie topole i tak głośno szumią. Jest w miarę ciepło, przyjemnie. Mama opowiada mi o królewnach i rycerzach (wiele lat później okazuje się, że z braku własnych pomysłów opowiadała mi wtedy Trylogię Sienkiewicza). Droga w pewnym momencie skręca się w literę „s” i opada w stromo w dół, a gdy wychodzimy zza zakrętu, w oddali widać komin cukrowni. Wiem, że już blisko, moje przedszkole znajduje się koło tego komina. Ale już nie chcę, żeby ten spacer się skończył – Mama ciągle jeszcze opowiada, a poza tym drzewa tak przyjemnie szumią…

Albo inne: jedziemy tą samą drogą, tym razem naszą żółtą syrenką, Mama, Ciocia E. i ja. Wracamy od Cioci A. – nie wiem, co to była za okazja, ale jest mowa o jakimś torcie. Burza rozpętała się już w trakcie naszej wizyty u Cioci – zerwało linie wysokiego napięcia i wysiadł prąd, a teść Cioci A. zapalił lampę naftową. Jadąc natykamy się na wielkie drzewo, które leży w poprzek drogi. Jest ciemno i strasznie, boję się, że się rozbijemy.

Następnego dnia okazuje się, że nie było to jedyne zwalone wtedy przez burzę drzewo – przewróciła się również wielka wierzba, która od zawsze rosła na podwórku przed blokiem Babci. Kiedy o tym słyszę, nie potrafię wyobrazić sobie braku tej wierzby – zacieniała całe podwórko, łącznie z piaskownicą, w której tyle razy się bawiłam. Poza tym stała pod nią ławka, a na ławce zwykła przesiadywać osiedlowa „starszyzna” – w tym moja babcia, jej siostra i szwagier (to ciekawe, ale nie pamiętam, żeby na tej ławce przesiadywał Dziadek). Gdzie teraz postawią ławkę, przecież nie mogą siedzieć na słońcu?

Pamiętam też wejście do przedszkola, tego obok komina. Wchodziło się przez wielką bramę, a później szło na wprost długim chodnikiem aż do drzwi budynku. Po obu stronach rosły wielkie drzewa – ale nie topole, tylko jakieś takie bardziej rozłożyste. Może kasztanowce albo lipy? Koło wejścia wysypane było małymi białymi kamykami – dzieci w przedszkolu mówiły, że to z tych kamyków wykluwają się te śmieszne czerwono-czarne robaczki, których wszędzie było pełno. Kiedy myślę o tej ścieżce do przedszkola, to pamiętam ją zimą albo późną jesienią. Jest ponuro, prawie ciemno. Spoglądam w górę i widzę czarne gałęzie, które wyglądają jak czarne ślady na ciemnoszarych chmurach. Jest bardzo cicho, słychać tylko chrzęst zmrożonych liści pod naszymi butami i krakanie wron.

Jak to jest, że w moich najwcześniejszych wspomnieniach tak dużą rolę odgrywają drzewa i klimat, jaki dzięki nich się tworzył? Ciekawe, czy ówcześni dorośli również je pamiętają. A może w pewnym wieku zwraca się uwagę na coś zupełnie innego?

Ostatnio siedziałam sobie na tarasie w P. Malowałam kolejny obraz (jak to niesamowicie relaksuje!). W pewnym momencie przyszedł do mnie Piotrek i położył się za mną na ławce, tak, że brodę opierał na moim biodrze, a brzuchem przytulał się do moich pleców. W zasadzie ze sobą nie rozmawialiśmy – ja malowałam, on leżał, raz po raz wymienialiśmy tylko jakieś pojedyncze uwagi. Na wprost tarasu rosną wysokie drzewa, zaraz za nimi zaczyna się las, więc wsłuchiwaliśmy się w szum drzew. Szumiały tak głośno, że czasem miałam wrażenie, że to morze tak szumi, a nie drzewa.

Ciekawe, czy to wspomnienie zostanie z Piotrkiem, tak samo jak moje wspomnienia z dzieciństwa? Czy będzie pamiętał ten dzień, to popołudnie spędzone na tarasie? I szum drzew…?


PS. Szukałam jakiegoś zdjęcia, które mogłoby posłużyć za tło do tego wpisu. Nie mam tu wiele zdjęć z dzieciństwa, większość jest w moim domu rodzinnym. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy w ogóle któreś z tych opisanych przeze mnie drzew została przez kogoś z mojej rodziny sfotografowana? Chyba największą szansę miała wierzba z podwórka Babci, może ktoś zrobił tam zdjęcie siedzącym na ławce osobom. Ale inne drzewa…? Nie sądzę…

Wielu drzew z mojego dzieciństwa już nie ma. Nie ma na przykład żadnych drzew wzdłuż ulicy na osiedle, na którym mieszkałam. Jakiś czas temu, po wielu latach czekania, Gmina w końcu wyremontowała całą tę drogę, wycinając wszystko w pień. Zamiast drzew „rosną” tam teraz zasilane panelami latarnie. Droga wygląda tak samo jak tysiące podobnych dróg w tysiącu innych wsiach. Nie ma już tego tunelu drzew, w którym słońce malowało pojedyncze plamy na asfalcie, a ja mogłam sobie wyobrażać, że nasze auto nie jedzie, ale skacze od jednej plamy do drugiej. Nie ma już tego miejsca, a ja nie zrobiłam chyba żadnego zdjęcia.

Nie ma też wielkiej, starej akacji koło szkoły. Nie ma czereśni koło domu – tej, z której kiedyś spadłam (po czym jedną rękę miałam tak poobijaną, że miałam później problem z otwieraniem drzwi). Nie ma wiśni, która rosła pod moim oknem. Nie ma śliwy na końcu działki ani większości jabłoni, które Dziadek co wiosnę malował na biało. Są inne drzewa, ale dla mnie to nie to samo. To są drzewa, które będą pamiętać moje dzieci.

Z braku innych możliwość – wklejam więc zdjęcie jednego z takich drzew. I parafrazując Klasyka: „śpieszmy się kochać drzewa…”

Dodaj komentarz