Komunikacja: poziom 100

Komunikacja: poziom 100

– Mamo, pobudka! – zawołał Piotrek stając w progu sypialni. – Czas wstawać!

– Mhhmmmm – zamruczałam w odpowiedzi, przykrywając się szczelniej kołdrą. Jest niedziela. W niedzielę nie trzeba wstawać.

Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi i Piotrka raportującego Dawidowi:

– Mama powiedziała, że jeszcze pięć minutek.

Czymże sobie zasłużyłam na takie mądre, empatyczne i kochane dziecko? 🙂

Przebranie

Przebranie

Po raz pierwszy w historii Ewa nie może zdecydować się na przebranie na bal karnawałowy (temat przewodni: „Bal w królestwie zwierząt”). Staram się więc coś zaproponować, bo wiem, że to ja później będę odpowiedzialna za przygotowanie stroju, a czym szybciej Ewa się na coś zdecyduje, tym będę miała więcej czasu na przygotowania.

Wszystkie bardziej standardowe zwierzaki już chyba zaproponowałam i nie spotkały się z aprobatą. Na wybór któregoś z istniejących przebrań nawet nie liczę. Zaczynam więc rzucać najbardziej dziwnymi pomysłami, jakie mi przychodzą do głowy.

– Pancernik?

– Nie.

– Mrowisko z mrówkami?

– Nie.

– Ameba z nibynóżkami?

– Nie.

– A może taka bardzo-głodna-gąsienica, która w połowie balu zmienia się w pięknego motyla?

– Nope! – odpowiada Ewa, nie odrywając wzroku od telefonu, z którego puszcza akurat „Blood Mary” Lady Gagi. Drugi raz pod rząd.

– Serio? – nie wytrzymuję – Serio nie masz ochoty być piękną, zwiewną, eteryczną wręcz istotą?

Ewa podnosi głowę i patrząc na mnie z politowaniem stwierdza:

– To przereklamowane.


🤷‍♀️

Być jeżem

Być jeżem

Grudzień w szkole Ewy zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych (zresztą, grudzień chyba nigdy nie jest spokojny:)). Najpierw przetoczyła się u nich fala jakiejś zarazy – były dni, kiedy w klasie Ewy nie było chyba nikogo, łącznie z Panią Wychowawczynią. Na szczęście w połowie miesiąca większość klasy Ewy była już wychorowana, można więc było zacząć próby do świątecznego koncertu.

W dniu pierwszej próby Ewa zakomunikowała mi, że będzie grać jeżyka, który zapada w sen zimowy, no i że potrzebuje przebrania. Rola jakby stworzona dla mojej córki (nie ma to jak „zapaść w sen zimowy” i PRZELEŻEĆ cały występ), zamiast więc analizować kontekst („od kiedy jeże występują w świątecznych, zimowych przedstawieniach?”) przeszłam płynnie do planowania zakupów niezbędnych do przygotowania stroju. Na szczęście metodologię miałam gotową, gdyż kiedyś już jej taki strój robiłam – zresztą, teraz nosi go Piotrek, tak po prostu, bez okazji.

Później, dzięki Pani Wychowawczyni, dostałam więcej szczegółów na temat genezy tej jakże ważkiej roli. Otóż Ewa, najwyraźniej nie chcąc angażować się śpiewanie, sama sobie tę rolę wymyśliła i zaproponowała Paniom w czasie próby. Panie mogły w tym momencie powiedzieć, że scenariusz już jest i ma nie wymyślać, że role są ustalone, a w ogóle to jeże są charakterystyczne dla jesiennych występów, a teraz jest zima i jeży „ni-ma”.

Mogły. Ale nie, Panie stwierdziły: „musimy ten pomysł wykorzystać” (nie moje słowa, Wychowawczyni).

No więc w przedstawieniu pojawiła się rola jeża. Kilka dni później było tych ról już dwie, bo Ewa zaproponowała ją również koledze, który najwyraźniej też nie miał ochoty śpiewać.

Dawno nie widziałam Ewy tak podekscytowanej. Wymyśliła dla swojego jeża imię („Pani Hogi”), ćwiczyła ruchy jeżowego pyszczka, opowiadała, że jej kolega będzie grał męża Pani Hogi i że razem będą się zagrzebywać w swojej jeżowej kupce liści. Nie wiem, jak na te opowieści zareagował „Pan Hogi”, mam jednak nadzieję, że nie żałował, że dał się w to wszystko wkręcić 🙂

W ten czwartek odbył się koncert. Każdy miał swoją rolę – taką jaką chciał. Jeż-Ewa zarówno tańczył (co mi osobiście przypominało skrzyżowanie hołubca ze stepowaniem :)), jak i spał w swoim jeżowym kąciku. Jeż-Ewa wrócił zadowolony do domu, bardzo z siebie dumny.

Dobrze jest być takim jeżem.

Nie zawsze mamy możliwość angażować się we wszystkie aktywności z takim zaangażowaniem jak inni. Szczególnie, jeśli jest głośno, tłoczno i intensywnie. Na przykład w święta. Czasem mamy ochotę stanąć sobie z boku, odpocząć, a nawet zwinąć się w nastroszoną igłami kulkę i po prostu się wyłączyć.

Dobrze jest być w miejscu i wśród ludzi, którzy takich nas akceptują. Zarówno wywijających hołubce jak i zwiniętych w kulkę. Nie krzywią się, nie próbują zmienić, po prostu pozwalają nam być.

Właśnie tego chciałabym życzyć Wam w te Święta: żebyście mieli wokół siebie (i swoich dzieci) takich ludzi. I żebyście sami pozwalali sobie być takim jeżem 🦔 ❤️

Czoło czy pięta?

Czoło czy pięta?

Wieczór. Już po bajce, więc Piotrek zbiera się do pójścia spać, a Dawid grzebie w książkach stojących na półce za kanapą, w celu wybrania odpowiedniej literatury do czytania synowi przed snem. Piotrek kręci się po pokoju i w pewnym momencie rusza w kierunku kanapy, a raczej w kierunku nogi, którą Dawid o tę kanapę się opiera (półki z książkami stoją za kanapą). W połowie drogi jednak się potyka i kończy uderzeniem głową w… piętę ojca.

Siedzę obok, więc podnoszę gościa z podłogi i widzę po minie, że w zasadzie jest już na granicy płaczu i pewnie tylko zdziwienie całą sytuacją go przed tym płaczem powstrzymuje.

– Widziałam, jak się uderzyłeś, choć, przytulę cię i pocałuję – mówię do Piotrka, który ciągle zdaje się wierzyć w przeciwbólową moc buziaków. Z miny wnioskuję, że „ciągle jeszcze boli”, ale jednocześnie jest potencjał na zastosowanie taktyki: „odwracanie uwagi i obracanie wszystkiego w żart”.

– Ciekawe, co było twardsze, czoło Piotrka czy pięta Taty? – głośno się zastanawiam.

Piotrek też na chwilę się zamyśla, po czym zrywa się z moich kolan i biegnąc na środek pokoju krzyczy:

– Muszę sprawdzić jeszcze raz!

🫣
Zwierzaczki-Uspokajaczki

Zwierzaczki-Uspokajaczki

Jakby ktoś potrzebował, to zrobiłam dzisiaj nowe Zwierzaczki-Uspokajaczki – w sam raz na nowy rok szkolny:)

Poprzednie (dla przypomnienia):

Instrukcja:

  1. Wydrukować w jakimś punkcie foto, np. w formacie 10×15 (w sumie trzy zdjęcia)
  2. Pociąć
  3. Zalaminować
  4. Znowu pociąć
  5. Wydłubać w każdym dziurkę (np. w lewym górnym rogu) – można dziurkaczem, my (w sensie Dawid) zrobiliśmy wiertarką 
  6. Ułożyć (na wydrukach jest nieco pomieszana kolejność, szczególnie pod koniec:))
  7. Spiąć kółkiem do kluczy
  8. Przyczepić gdzieś w dostępnym miejscu – Ewa ma to przyczepione do zamka przy plecaku
  9. Uspokajać się! ❤

Jak wychować geeka :)

Jak wychować geeka :)

1/ Kupuj dużo książek. Duuuużo książek. Jak przestaną Ci się mieścić w pokoju Przyszłego-Geeka – przeprowadź te książki do salonu. Jak tam przestaną się mieścić – zainwestuj w więcej półek. Jak zabraknie Ci miejsca na ścianach – naucz Przyszłego-Geeka korzystać z czytnika.

Książki nie powinny być fabularne, co to to nie! Kupuj encyklopedie. Leksykony. Wszystkie książki, które sprawiają wrażenie wyjątkowo nudnych.

Podpowiedź: takie książki można znaleźć często na wyprzedażach w różnego rodzaju marketach. Dlatego w czasie zakupów dokładnie sprawdzaj kosze z makulaturą, której nikt nie chciał kupić!

Ostatnie znalezisko Dawida (źródło: Biedrona) 🙂

W ramach relaksu możesz podrzucić Przyszłemu-Geekowi jakiegoś filozofa. Wersję z obrazkami, niech ma!

A to w sumie też zakup Dawida 🙂 )

2/ W ramach wakacyjnego relaksu – zapisz Przyszłego-Geeka na tygodniowy kurs programowania. A później daj się namówić (łaskawie) na zapisanie na kolejny kurs. Zakup wszystkie możliwe podręczniki dotyczące ulubionej gry i programowania w tej grze. Wysłuchuj podekscytowanych okrzyków: „nie mogę się doczekać kolejnej aktualizacji Minecrafta!”. Popełnij błąd zadając pytanie: „a co było w poprzednich aktualizacjach?”, po którym zostaniesz zmuszona/zmuszony do wysłuchania SZCZEGÓŁOWEGO raportu na ten temat (na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że takie pytanie zadałam lekko już przysypiając po całym męczącym dniu. Czy zasnęłam w trakcie odpowiedzi? Być może… :D)

Zupełnie przypadkowo pozwól Przyszłemu-Geekowi siąść przy swoim biurku i podłączyć się do Twojego dodatkowego monitora. Patrz zazdrośnie, jak rozkłada się ze swoimi wszystkimi okienkami na Twoim miejscu pracy 😉

3/ Absolutnie zapomnij o kupowaniu dziecku zwykłych t-shirtów. Kojarzysz Sheldona Coopera z Teorii Wielkiego Podrywu?

No to pewnie wiesz, że t-shirt musi mieć nadruk. Najlepiej z jakimś śmiesznym tekstem albo postacią z komiksu. Dopuszczalne są też tematy naukowe oraz słodkie zwierzaki robiące/mówiące coś śmiesznego. Wyrób sobie odruch skanowania sklepów w poszukiwaniu koszulek z ulubionymi postaciami swojego dziecka, bo możesz być pewna/pewny, że jak przyjdzie do wymiany garderoby na rozmiar większą, to akurat w sklepach nie będzie ANI JEDNEJ koszulki z Pokemonami albo postaciami z Gwiezdnych Wojen. Pamiętaj jednak, że preferencje odnośnie nadruków zmieniają się cały czas, więc nie rób zbyt dużych zapasów, bo może się okazać, że Pikachu w rozmiarze 134 był super, ale w rozmiarze 140 to już niekoniecznie. I zostaniesz z tymi Pikaczami niczym Himilsbach z angielskim.

Jakby ktoś potrzebował Pokemonów… 😉

Odpowiedzią na Twoje koszulkowe problemy mogą być też serwisy robiące koszulki na zamówienie. Będziesz mogła/mógł spełnić każde (dziwne) koszulkowe pragnienie swojego dziecka (w stylu mash-up Calvina i Hobbesa z Molangiem i Piu Piu).

4/ A jeśli już jesteśmy przy ubraniach, to możemy płynnie przejść do przebrań. A w zasadzie cosplay’u. Przyszły-geek chce się przebierać? Świetnie! Uszyj/kup mu strój ulubionego pokemona/smoka/postaci z kreskówki. Zainwestuj w maszynę do szycia, której zasadniczo nie umiesz obsługiwać, ale która czasami (średnio raz na rok) Ci się przydaje w celu przeszycia czegoś najprostszym ściegiem po linii prostej. Zamów replikę miecza świetlnego, który stanie się nieodłączną częścią stylizacji „na rycerza Jedi” Twojego młodszego dziecka, które właśnie wkręciło się w oglądanie Lego Star Wars. Kup 2mb brązowego zamszu i 1mb piaskowego muślinu, żeby uszyć strój. W połowie szycia tuniki, zaniepokojona powtarzającymi się w kółko pytaniami dziecka brzmiącymi: „A gdzie maska?” ustal, że dziecku nie chodziło bynajmniej o stylizację na Obiego Wana Kenobiego (nazywanego zresztą „Obi Kałałonki”), ale na Dartha Vadera. Przeżyj lekką załamkę, ale ogarnij się na tyle szybko, żeby spędzić którąś z kolejnych nocy w poszukiwaniu tutoriala pod tytułem: „jak zrobić hełm Vadera”. Przeżyj kolejną załamkę, że nie dasz rady, po czym z ulgą przyjmij informację, że Mąż to przewidział i już zamówił maskę na Amazonie. Dla drugiego dziecka objedź kilka sklepów w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru stroju Grogu, powtarzając sobie cały czas, że to i tak łatwiej niż samodzielnie ten strój uszyć (w końcu nie umiesz za bardzo szyć).

Piotrek na ostatnich zajęciach hipoterapii 🙂

Celebruj wszystkie bale przebierańców oraz Halloween. Regularnie kupuj bilety wstępu na targi fantastyki, na które zaprowadzisz Przyszłego-Geeka w pełnym przebraniu. Poczuj się głupio, bo przyszłaś/przyszedłeś w jeansach i zwykłej bluzie, a nie na przykład w stroju Wiedźmina albo Czarodziejki z Księżyca. Obiecaj sobie, że w kolejnym roku się poprawisz i wreszcie przygotujesz coś dla siebie 🙂 Obiecuj sobie tak co roku, ale nigdy nie miej czasu na zrobienie dodatkowego przebrania 🙂

(Najbliższe Warszawskie Targi Fantastyki już 10-11 września!)

I na koniec pamiętajcie:

„Bądźcie mili dla geeków, jest szansa, że skończycie pracując dla któregoś z nich”

Bill Gates

🙂

Nie miała baba kłopotu – część 2

Nie miała baba kłopotu – część 2

Od kilku ładnych lat Ewa męczyła nas o zwierzaczka. Wymarzonym zwierzaczkiem był kot – ale ja jestem na koty uczulona, więc przez jakiś czas po prostu kończyliśmy wszystkie dyskusje prostym „ale mama jest uczulona”. Ale marzenia o kotku nie ustawały. „Kiedyś będę miała dom i kupię sobie kociaczka” albo „zostanę naukowczynią i wynajdę lek na alergię” (super!). W pewnym momencie doszliśmy jednak do wniosku, że być może zwierzak w domu nie jest takim złym pomysłem. I jako, że ja jestem charakterologicznie bardziej kompatybilna z kotami, to postanowiłam raz jeszcze porządnie się przebadać i porozmawiać z alergologiem – a nuż w ciągu ostatnich lat coś się diametralnie zmieniło i jest dla mnie jakaś szansa na posiadanie kota?

Alergolog powiedział mi, że mam o kocie zapomnieć, bo nawet najmniej alergizująca rasa mnie wykończy 🙂

Tak więc wróciliśmy do punktu wyjścia. Rozległe analizy dotyczące różnego rodzaju zwierzaków i ich potencjalnie pozytywnego wpływu na dzieci (szczególnie na takie w spektrum) zaowocowały decyzją, że powinniśmy nabyć psa. Zdrowy rozsądek podpowiadał nam natomiast, że dobrze byłoby, gdyby pies był mały, spokojny, mało ruchliwy i mało uczulający. I żeby nie gubił sierści. Taki nieuczulający pieso-kot. Kanapowiec 🙂

Padło na maltańczyka.

Skoro więc podjęliśmy z Dawidem wstępną decyzję, trzeba jeszcze było przekonać Ewę do tej koncepcji. A w zasadzie zaimplementować jej w głowie poczucie, że małe puchate piesiaczki są równie urocze co małe puchate kociaczki.

Zaczęłam więc obserwować na instagramie ileś tam profili z maltańczykami. Momentalnie mój feed zapełnił się zdjęciami i filmikami z puchatymi pieskami, a słodycz aż tryskała z ekranu.

Kilka dni później Ewa (która w zasadzie jest jedynym użytkownikiem mojego konta na instagramie – w końcu skądś trzeba brać wszystkie poprawiające nastrój urocze filmiki) była już całkowicie przekonana o tym, że maltańczyki są PRZEUROCZE i w zasadzie skoro nie możemy mieć kota, to może taki maltańczyk?

Zażarło 🙂

W maju zaczęłam więc pisać do okolicznych hodowli (chciałabym tutaj napisać, że zrobiliśmy dobry uczynek i pojechaliśmy po pieska do schroniska – ale nie, wybór psa, przynajmniej z mojego punktu widzenia, był całkowicie skalkulowany i piesek po prostu miał mieć określone cechy i usposobienie). W jednej już od „progu” dostałam informację, że jeśli mam małe dzieci, to oni mi psa nie sprzedadzą, bo nie (na moje pytanie, jaka jest definicja „małego dziecka”, już nie otrzymałam odpowiedzi). W drugiej hodowli okazało się, że nie tylko nie mają problemu z posiadaniem przeze mnie dzieci, ale nawet dzieci w spektrum nie są czynnikiem wykluczającym. Przy czym prawda jest taka, że do autyzmu u Ewy i Piotrka to ja w ogóle nie chciałam się im przyznawać, ale w trakcie rozmowy okazało się, że Właścicielka też ma dziecko w spektrum 🙂 Można więc powiedzieć, że wiedziała na jakich cechach u pieska nam zależy i wybrała nam naprawdę najlepszego szczeniaka z tych, które się u niej urodziły 🙂

Od soboty jest więc z nami Kotaro*. Od niedzieli natomiast wiemy, że trochę nieświadomie sprawiliśmy sobie trzecie dziecko: sikające po kątach, z którym trzeba spać i które miewa lęki separacyjne 😀

*) Piesek dostał imię po pewnej sławnej w internetach wydrze (https://www.youtube.com/playlist?list=PL1GrhVtHbc9DczylDfKigFoYNTAU2DH_U). Kotaro (コタロー) – japońskie imię męskie, oznaczające m.in. „silny jak tygrys” 🙂

PS. Ewa odpaliła profil na instagramie o nazwie @kotaro_puchata_kuleczka – jakby ktoś potrzebował źródła endorfin:)

Nie miała baba kłopotu – część 1

Nie miała baba kłopotu – część 1

Korzystając z wyjazdu Ewy (wakacje u Babci O., potem u Dziadków J. i S.) postanowiliśmy zabrać się za odkładany długo (za długo!) temat spania Piotrka.

Nocne zwyczaje moich dzieci zasługują nawet nie na osobny wpis, ale wręcz serię wpisów. I byłaby to opowieść pełna zwrotów akcji, z wieloma bohaterami i licznymi przetasowaniami. Ale w dużym skrócie:

  • Na początku Ewa tylko spała. Na karmienie trzeba było ją wybudzać – i nie mówię tutaj o delikatnym smyraniu po policzkach, ale wręcz klepaniu po twarzy i szczypaniu w ucho (które to zabiegi znajdowały się pewnie niewiele przed interwencją opieki społecznej i zakładaniu nam niebieskiej karty). Na początku był to efekt wcześniactwa i żółtaczki poporodowej, ale zamiłowanie do spania pozostało u niej do chwili obecnej. Może więc nie była to kwestia wcześniactwa, ale raczej jedna z cech odziedziczonych po matce? 😉 W każdym razie jak już przeżyliśmy pierwsze 12 tygodni, kiedy to my nalegaliśmy na nocne budzenia, to dosyć szybko zaczęła przesypiać po 5-6h ciągiem i byliśmy zasadniczo raczej wyspanymi rodzicami:)
  • Kiedy Ewa miała może ze dwa lata, zaczęliśmy trenować samodzielne zasypianie. A więc czytanie książki, bajka, tulaski, a potem wyjście z pokoju. Trochę czasu i nerwu to zajęło, ale udało się dojść do etapu, kiedy wychodziliśmy po jakichś 15 minutach u niej i zasypiała już sama (przesypiając później całą noc). Były później czasami lekkie perturbacje (typu odpieluchowanie nocne), ale zasadniczo nie było źle.
  • W 2019 r. (Ewa miała 6 lat) nadszedł większy regres (spowodowany wg mnie zmianami w przedszkolu, do którego Ewa wtedy chodziła). Spanie się popsuło. Ewa przestała sama zasypiać, trzeba było leżeć z nią (jeśli próbowaliśmy wychodzić, to reagowała paniką, płaczem, wychodziła z pokoju, biegała co chwilę do łazienki). Czas zasypiania się wydłużał. Później zaczęła wymuszać, żeby ktoś z nią spał, co w praktyce kończyło się na spaniu u nas. Jeśli budziła się w nocy, to wstawała i przychodziła do nas.
  • W tak zwanym międzyczasie pojawił się Piotrek 🙂 On ze spaniem w nocy nie miał większych problemów (tak samo jak z budzeniem się o odpowiednich porach na jedzenie :)), z odpieluchowaniem nie miał większych problemów, ale jako, że zawsze mieszkał w tym samym pokoju co starsza siostra, nigdy nie zdecydowaliśmy się na trening samodzielnego zasypiania – zawsze któreś z nas czekało u niego aż do zaśnięcia. Spowodowane to było tym, że chcieliśmy maksymalnie skrócić czas jego zasypiania, żeby móc spokojnie położyć Ewę (która kładła się później niż Piotrek, ale jednak nie na tyle późno, żeby wytrzymać ze 2h walki o zasypianie).
  • Nocne spacery Ewy wywołały w pewnym momencie nocne spacery Piotrka. Tak jak wcześniej nie miał większych problemów z przespaniem całej nocy, tak od pewnego czasu zaczął budzić się w nocy razem z nią. A później niezależnie od niej. W sumie trudno powiedzieć, czy przyczyną było wstawanie Ewy albo w ogóle jej obecność – możliwe, że po prostu przebudzał się w nocy i nie widząc koło siebie któregoś z nas (a był do tej obecności przyzwyczajony w czasie zasypiania), postanawiał wstać i kogoś poszukać:)
  • Obecnie sytuacja wygląda tak, że staramy się znowu nauczyć Ewę samodzielnie zasypiać u siebie w pokoju. Nie trzeba już z nią leżeć do zaśnięcia. Jeden czy dwa dni w tygodniu może zasypiać w naszej sypialni. Ale nawet jeśli zasypia u siebie, to w środku nocy i tak wędruje do nas. Piotrek też wstaje, ale u nas spać absolutnie nie chce – trzeba położyć się u niego. Tak więc jedno z nas ląduje codziennie u Piotrka (najczęściej Dawid, bo ma lżejszy sen i chyba łatwiej go wyciągnąć w nocy z łóżka), a drugie zostaje w naszej sypialni i większość nocy śpi z Ewą. Czasem od razu kładziemy się osobno (jeśli idziemy spać na tyle późno, że

No ale wracając do dnia dzisiejszego – Ewa wyjechała na wakacje, więc teoretycznie nic nas nie ograniczało i mogliśmy zacząć przyzwyczajać Piotrka do nowego schematu. Oczywiście zanim się do tego zabraliśmy, to minęło już kilka dni jej nieobecności, jednak lepiej wcześniej niż później.

Pierwsze dwa wieczory poszły nam nadspodziewanie łatwo – chwila tulasków, potem „to ty tu śpij, mama już idzie”, i chłopak śpi. Co więcej – nie przyszedł do nas aż do rana (a my, po tylu latach, mieliśmy wreszcie sypialnię TYLKO DLA SIEBIE i to na CAŁĄ NOC 🙂 ).

W kolejnych dniach był tak zmordowany (chodził wtedy na półkolonie, które miały bardzo intensywny program, plus był wtedy potworny upał), że padał w zasadzie zaraz po położeniu się. Nie bardzo więc mogliśmy cokolwiek z nim trenować.

Po drodze zaczął pojawiać się jednak inny problem – Piotrek zaczął odmawiać kąpieli. Zmiana wieczornego schematu nie mogła być tutaj jedyną przyczyną, ponieważ pierwsze problemy z kąpielą pojawiły się już kilka dni wcześniej. Wtedy na wejście do wanny zdecydował się dopiero po tym, jak roztoczyliśmy przed nim wizję wspólnego wyjścia na basen z kolegą z przedszkola, tak zwanym „Lelonem”. Co ciekawe, wypad został zaplanowany głównie po to, żeby do basenu przekonać Leona, a Piotrek miał być tym, który pokaże, że włażenie do wody jest fajne 🙂 Leon do basenu się przekonał, a Piotrek od tego czasu już więcej do wanny ani pod prysznic nie wlazł:)

Później było coraz gorzej. Szantaż: „przed bajką musisz się wykąpać, jak nie to idziemy spać” nie wypalił – Piotrek dwa dni z rzędu stwierdził po prostu, że w takim razie idzie spać (gdzie wieczorna bajka to dla moich dzieci prawie świętość). Trzeciego dnia w ramach kąpieli zaliczyłam mu umycie stóp (!!!) gąbką. Czwartego byliśmy już naprawdę zdesperowani – Piotrek miał tego dnia wycieczkę do Kampinosu i ognisko – do domu wrócił szary od brudu. W ramach przekupstwa połączonego z odwracaniem uwagi włączyłam mu więc na telefonie bajkę i umyłam go całego mokrym ręcznikiem. Na środku łazienki, na stojąco, po kawałku, wycierając mu do sucha każdy ten kawałek zaraz po umyciu.

Te dni paniki na myśl o kąpieli idealnie nałożyły się na trening zasypiania, który rozpoczęliśmy. Myślałam sobie wtedy, że może nie można mieć wszystkiego: albo dziecko samo zasypia, albo jest czyste 😀 Zafascynowana wizją spania tylko we własnym łóżku przekonywałam się nawet, że to mycie Piotrka gąbką/ręcznikiem nie jest przecież takie złe…

Jednak po jakimś czasie najwyraźniej dotarło do Piotrka, że te nasze wyjścia, które on wcześniej uznał za wyjątek od reguły, to w zamyśle mają nową regułę stworzyć. I najwyraźniej bardzo mu się to nie spodobało, bo zaczął się temu opierać. Pewnego wieczoru po prostu się na mnie położył i w takiej pozycji zasnął, a kiedy próbowałam go z siebie zsunąć, to budził się spanikowany i łapał mnie znowu. Trwało to dłużej niż zwykle.

Aktualnie sytuacja wygląda więc tak: ciągle musimy leżeć z Piotrkiem aż zaśnie. Znowu budzi się w nocy i przychodzi, żeby się z nim położyć. Do domu wróciła Ewa, więc ona też wędruje (i marudzi, że musi się kłaść u siebie, bo przecież przez ostatnie tygodnie spała ciągle z kimś). No i – Piotrek ciągle nie chce się myć…