Refleksja na dziesięciolecie

Refleksja na dziesięciolecie

Jest takie powiedzenie, że o wartości czegoś można się przekonać dopiero wtedy, kiedy się to utraci. A parafrazując – o wartości jednego specjalisty można przekonać się dopiero wtedy, kiedy trafi się na kogoś gorszego.

Początek trzeciej klasy u Ewy był raczej trudny, z wielu względów. Zresztą, trend zniżkowy zaczął się u Ewy dużo wcześniej, jeszcze na początku drugiej klasy. Słabe (w zasadzie nieistniejące) wsparcie nauczyciela wspomagającego, nowe dzieci w klasie, rotacja terapeutów, hałas – wszystko to zaczęło się powolutku nawarstwiać. Rok później było niewiele lepiej, ale brak poprawy warunków w szkole sprawił, że w październiku podjęliśmy decyzję o przejściu na Edukację Domową.

Pamiętam jeden z ostatnich moich kontaktów z psychologiem, już po tym, jak podjęłam decyzję o ED, ale jeszcze zanim zakomunikowałam to w szkole. Zadzwonił do mnie, żeby przekazać, że Ewa kolejny raz zachowała się źle (groziła autoagresją). Byłam już wtedy kompletnie zrezygnowana, obojętna na to, co mówił. Myślałam sobie: „jeszcze tylko kilka dni i już nie będzie tam chodzić, będzie lepiej”. Nie zaangażowałam się za bardzo w tę rozmowę – przyjęłam do wiadomości, kilka razy przytaknęłam, po czym zakończyłam rozmowę.

Ciekawa jestem, czy ów psycholog wyczuł wtedy zmianę w moim podejściu. Bo zazwyczaj podczas rozmów z „zespołem pedagogiczno-psychologicznym” (w których oprócz mnie brały udział zazwyczaj maksymalnie dwie osoby), poinformowana o jakimś problemie Ewy, reagowałam natychmiast próbą analizy całej sytuacji. Zastanawiałam się głośno, co mogłoby być przyczyną takiego a nie innego zachowania. Może jakieś zmiany w domu lub szkole? Pogoda, pora roku, jakaś tląca się infekcja? Nie próbowałam, jak to zdarza się niektórym rodzicom, całkowicie negować zaistniałej sytuacji, ani też zrzucać odpowiedzialności na nieodpowiednią opiekę w szkole czy warunki tam panujące (chociaż sugerowałam, że hałas i ogólny zamęt jest dla niej problematyczny i być może stąd te problemy). Następnie przechodziłam płynnie do próby wymyślenia jakiegoś remedium. Pod koniec spotkania miałam już zanotowanych zestaw sugestii – zarówno dla siebie (od: „wprowadzić nagrody za uczestnictwo w zajęciach” aż po „pójść do lekarza i zbadać xyz”), jak i dla szkoły (łącznie z zaproponowaniem zorganizowania jakiegoś kącika ze „strefą ciszy” – za którego wyposażenie chciałam nawet zapłacić). Ze spotkania wychodziłam w miarę zadowolona, że coś tam udało się wymyślić.

Tyle, że wychodziłam coraz mniej zadowolona, bo pomimo kolejnych spotkań niewiele się działo.

I dopiero ta ostatnia rozmowa sprawiła, że wreszcie pojęłam, czemu współpraca z akurat tym specjalistą była dla mnie taka trudna. Musiałam kompletnie zamilknąć, żeby usłyszeć ciszę z drugiej strony. Zdałam sobie sprawę, że to, co wcześniej uważałam za „brainstorming” i „konstruktywną dyskusję”, było w rzeczywistości głównie moim monologiem.

Zdałam sobie sprawę, że dobry specjalista to taki, który, owszem, zwraca uwagę na trudne czy niepokojące zachowania u dziecka. Ale jednocześnie potrafi samodzielnie przeanalizować całą sytuację. Zna dziecko, wie, jak się zachowuje w środowisku rówieśniczym, na lekcjach, w czasie aktywności fizycznej. Wie, co dziecko lubi, co je uspokaja i wycisza, a co przeciwnie – potrafi odpalić i tak krótki już lont i doprowadzić do wybuchu.

Z całym szacunkiem do psychologów, pedagogów specjalnych i innych specjalistów – nie trzeba mieć dyplomu (jakiegokolwiek), żeby poczynić obserwację „dziecko źle się zachowało”. Do takiego zadania mogłabym spokojnie wyznaczyć mojego sześcioletniego syna – nie posiadającego póki co żadnego wykształcenia (dyplomu ukończenia żłobka przecież nie będę liczyć). O nie, od specjalisty oczekuję, że tego typu obserwację uzupełni o coś więcej (i nie będzie się to sprowadzało do wrzucenia jakiegoś mądrego wyrażenia, typu: „labilna/y emocjonalnie”).

Są jeszcze świetni specjaliści. To są tacy, którzy przeszli już etap samozachwytu (lub też nigdy go nie mieli) i doszli do tego, że „wiedzą, że nic nie wiedzą”, a zdobyta na studiach wiedza wprawdzie pomaga im szybciej ocenić pewne zjawiska i ich przyczyny, ale jednocześnie zdają sobie sprawę, że większość życia dziecko spędziło póki co z rodzicami, którzy też już co nieco wiedzą na jego temat. Świetni specjaliści faktycznie rozmawiają – nie tylko wygłaszają swoje opinie i sugestie z pozycji autorytetu, ale również słuchają rodzica.

Z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, wszystkim pedagogom, psychologom, wychowawcom i nauczycielom – życzę, żeby byli świetni 🙂

PS. I żeby nie było tak pesymistycznie i dołująco, jeśli chodzi o moje doświadczenia – ja ciągle uważam, że mieliśmy niesamowite szczęście do ludzi, którzy otaczają Ewę i Piotrka. Pani M – jest z nami od przeszło 10 lat (!!!) – nie muszę się zawsze zgadzać z jej zdaniem, ale doceniam jej wiedzę i umiejętność obserwacji. Wiem, że jeśli zaczęłoby się dziać coś niepokojącego z Ewą lub Piotrkiem, to ona z pewnością zwróciłaby na to uwagę. Pani E (ze szkoły) i Pani M (z pierwszego przedszkola Ewy) – może bez dyplomów psychologii, ale z GENIALNYM instynktem i umiejętnością zarządzania moją córką 🙂 Cały zespół BlueBees – przedszkola Piotrka – tworzący takie miejsce, do którego rano odstawia się dziecko i można być spokojnym, że wszystko będzie ok. Mogliby mi stamtąd napisać, że biorą Piotrka na tydzień na jakiś obóz – a ja nie dopytywałabym nawet gdzie i po co, tak im ufam 🙂 Pani J – jej z kolei ufam na tyle, że mogłabym jej oddać klucze do domu i zniknąć z Dawidem na tydzień – a ona nie tylko świetnie poradziłaby sobie z dzieciakami, ale nawet nasz pies piszczałby z tęsknoty po jej wyjściu 🙂 I mogłabym wymieniać tak na prawdę długo, bo przez ostatnie 10 lat poznaliśmy naprawdę sporo pedagogów, psychologów, logopedów… zdecydowanie więcej tych dobrych niż tych złych.

PS.2 Szkołę z opisanym psychologiem zmieniliśmy ostatnio na zupełnie inną, póki co kontynuujemy z Ewą ED. Ciekawe, na kogo tam trafimy 🙂

Dodaj komentarz