Dawno, dawno temu, jeszcze zanim pojawiła się Ewa (a w zasadzie – jeszcze zanim pojawił się w moim życiu Dawid:)) kupiłam sobie puzzle z Kubusiem Puchatkiem. Obrazek o tyle fajny, że będący mozaiką tysięcy maluteńkich obrazków – również z bajek o Puchatku.
Puzzle przeprowadzały się ze mną z miejsca na miejsce, a odkąd pojawiła się Ewa – czekam na moment, kiedy będziemy mogły ułożyć je razem (chociaż pewnie jeszcze trochę to potrwa – puzzle mają 1000 elementów i są szalenie trudne do ułożenia). Odkąd mieszkamy w tym mieszkaniu – leżą sobie w kanciapie na półce i czekają na lepsze czasy.
Oczywiście kwestią czasu było to, kiedy Ewa wreszcie je dojrzy. A jak już dojrzała wysoko na półce napis „Disney” i obrazek z Puchatkiem, to ZAŻĄDAŁA natychmiastowego udostępnienia puzzli.
No nic, chciałaś, MASZ:)
Dorwała pudełko, otworzyła, zobaczyła tysiąc elementów, wyciągnęła pierwszy z brzegu i… „O, Puchatek je miodek!” „Tygrys!” „Prosiaczek!”
I tak dalej w tym stylu, przez kolejny kwadrans. Tego ranka mogłam spokojnie zrobić śniadanie i się umalować. Nie zdążyła oczywiście obejrzeć wszystkich tysiąca elementów, z pudełka wyciągnęła zaledwie kilka czy kilkanaście – co oznacza, że jeszcze wiele przed nią:)
A później na stoliku znalazłam to:
Nie do końca o to chodziło, ale… może być:)