Od zeszłego tygodnia Ewa przeżywa nową bajkową fascynację. Zazwyczaj jej podejście przypomina trochę teorię inżyniera Mamonia: „Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.” Z drugiej jednak strony – ileż można oglądać te same bajki. Mieliśmy więc ostatnio problem – jak włączyliśmy coś starego, to mówiła „to mi się nudzi”, jak nową bajkę – „to mi się nie podoba”.
Wreszcie postanowiłam podsunąć jej coś zupełnie niestandardowego i włączyłam „Było sobie życie”. Bajkę, którą pamiętamy z Dawidem z dzieciństwa, więc kolorystyką i standardem animacji nieco odbiegającą od współczesnych.
Obejrzała pierwszy odcinek. Na napisach końcowych usłyszałam zwięzłą recenzję, wypowiedzianą bez odrywania oczu od ekranu: „To mi się podoba. Włącz jeszcze!”
No i od tego czasu co wieczór oglądamy „jeszcze”. Ulubionym odcinkiem Ewy jest odcinek nr 2 – „Narodziny” (temat na czasie:)). Do rozpuku zaśmiewa się z „leniwych chromosomów” i tzw. „żaboli” (makrofagów). Bawi się w czerwoną krwinkę transportującą tlen. Na dobranoc każe mi całować „komórki oka, paznokci i płuc” (dobrze, że nie wszystkie po kolei – to mogłoby być trudniejsze niż całowanie „dziurki od nosa”;)).
Czekam jednak, aż ktoś nas kiedyś zapyta, czemu Ewa powtarza ciągle słowa typu: „kolagen”, „albumina” czy „szyjka macicy”…:)


