Podobno nie powinno się porównywać. Szczególnie własnych dzieci – z ich rodzeństwem, z kolegami z klasy, dziećmi znajomych czy z potomkami zupełnie anonimowych bytów z internetu 🙂
Ale ludzie są jednak tak skonstruowani, że ich myśli automatycznie biegną ku pewnym uogólnieniem i kategoryzacjom, a w rezultacie – stereotypom. Człowiek nabywa doświadczenia, po czym wnioskuje na jego podstawie. To w sumie w jakimś stopniu logiczne – tego uczymy dzieci. Uogólniać i kategoryzować. A najzabawniejsze jest to, że najpierw je tego uczymy, a później sami staramy się jednak tego nie robić.
Pamiętam, jak w liceum mieliśmy lekcje dotyczące indukcji matematycznej. Profesor dawał nam przykład pogody – jeśli dziś było 10 stopni i wczoraj było 10 stopni, to najsensowniejsza prognoza temperatury na jutro to znowu 10 stopni. I podobnie było z dowodami za pomocą indukcji matematycznej – jeśli udowodniło się coś dla n-tej obserwacji, to twierdzenie było tez prawdziwe dla kolejnej, n+1.
Zawsze uważałam indukcję za dosyć prymitywną metodę, taką tylko odrobinę bardziej zgrabną od stwierdzenia, że „na chłopski rozum, to…”. Ale z drugiej strony było w tej prostocie coś pięknego.
Jak urodził się Piotrek, to staraliśmy się nie zakładać, że będzie taki jak Ewa. Liczyliśmy na to, że będzie łatwiej – we wszystkich tych sferach, w których Ewa miała trudności. I przez pewien czas faktycznie Piotrek był inny. Robił wiele rzeczy, których Ewa nie robiła. Albo przeciwnie – nie robił czegoś, co u niej było normą.
Później on tez dostał diagnozę. I chociaż wiem, że autyści różnią się miedzy sobą nie mniej niż osoby neurotypowe, to jednak mój mózg znów chciał pójść na skróty i wręcz oczekiwał, że wszystkie te cechy i trudności, które stanowią clou naszych dyskusji z terapeutami w przypadku Ewy, zaczną powielać się u Piotrka.
Mój Mąż, statystyk z wykształcenia (a w zasadzie ekonometryk, ale kto by tam rozróżniał 😉 ), pewnie myśli sobie teraz: „Na podstawie jednej obserwacji chciała wysnuć jakieś wnioski, naiwna!” 🙂 No i ma rację. A jego syn to udowadnia...
Bo Piotrek postanowił pozostać zupełnie inny niż jego siostra – pomimo (mniej więcej) takiej samej diagnozy.
Oboje są wybiórczy jedzeniowo – ale każde je zupełnie co innego (Piotrek jadłby tylko mięso, Ewa mięsa już od bardzo dawna nie tyka; Piotrek nie znosi czekolady, Ewa czekoladę uwielbia). Oboje mają zupełnie inne preferencje sensoryczne (Ewa nie ma na przykład problemu z wodą i byciem polewaną; Piotrek jest ostrożny i najchętniej kąpałby się na stojąco;)). Ale chyba najbardziej fascynuje mnie różnica w ich rozwoju mowy. U obojga ta mowa była opóźniona – ale u każdego w inny sposób. Piotrek nie miał większych problemów z komunikacją (może dlatego tak długo zajęło nam zdiagnozowanie go, a ja ciągle tę diagnozę traktuję trochę… po macoszemu;)), ale ciągle mówi niewyraźnie, po swojemu, przekręcając wyrazy. Ewa nie komunikowała, więc nie mówiła – ale jak już zrozumiała sens komunikacji, to praktycznie od razu mówiła poprawnie. Będąc w wieku Piotrka mówiła już o wiele lepiej niż on obecnie – chociaż to z nim często łatwiej mi się porozumieć.
Reasumując: dzieci są różne. Autyści są różni. Nie ma lekko – z kolejnym trzeba zacząć od początku 🙂