Bo z Ewą to jest tak, że można zadawać to samo pytanie dziesiątki razy i nigdy nie doczekać się reakcji – po czym któregoś dnia po prostu na to pytanie odpowie, zupełnie, jak gdyby robiła to zawsze (pytanie „a co tam dzisiaj robiłaś w przedszkolu” zadaję jej odkąd do tego przedszkola poszła, a dopiero wczoraj doczekałam się odpowiedzi). I nie dziwi nas w zasadzie, że ona potrafi coś powiedzieć albo że coś wie – bardziej to, że wreszcie postanowiła do nas przemówić.
Dzisiaj wieczorem Dawid poprosił Ewę, żeby zaśpiewała piosenkę, której nauczyła się na angielskim. Nie spodziewaliśmy się fajerwerków:) A tymczasem Ewa postanowiła nam tę piosenkę zaśpiewać (no, to była raczej melorecytacja, jeśli mam być precyzyjna, ale kto by się tam przejmował). Po angielsku. I ZROZUMIELIŚMY KAŻDE SŁOWO.
„Knock, knock, knock,
what’s in the box?
One… Two… Three…
Open the box!
Helloooo!”
A szczególnie dumna jestem z wymowy „two”. Ja tak ładnie nie potrafię wymówić „two”. Dołączam „two” do listy angielskich słówek, które uwielbiam słuchać w wykonaniu Ewy (na liście jest już „fairy” – słówko, którego Ewa nauczyła się z jakiejś aplikacji na iPadzie).
Rozumienie tego, co Ewa mówi, było coraz łatwiejsze, dopóki nie uświadomiliśmy sobie, że teraz będzie trzeba najpierw domyślić się, w jakim języku mówi:)