Miesiące, lata wręcz rodzicielskiej pracy u podstaw. Dziesiątki histerii, hektolitry wylanych łez, setki prób negocjacji ze strony dziecka.
„Nie chcę myć rączek!”
„Mycie rączek jest nudne.”
„Jutro umyję rączki.”
I kiedy NARESZCIE osiągamy w tej kwestii porozumienie, kiedy NARESZCIE wystarczy po powrocie z przedszkola tylko przypomnieć o wizycie w łazience, a ona już sama idzie i bez szemrania ogarnia cały rytuał – zjawiają się ONI i wszystko rozwalają.
ONI, czyli panowie drogowcy, którzy remontując jedną z dróg w okolicy niechcący „nadepnęli” na wodociąg. Na tyle skutecznie, że zalało pół okolicy, a woda w kranach przestała płynąć.
Można by się spodziewać, że Ewa z takiej wymówki powinna się ucieszyć. Ale nieeeeeeee, to by było zbyt proste. Procedura to procedura, system nie przewidział przerw w dostawach wody.
Tak więc wczoraj przeżyliśmy nowy, nieznany nam dotąd rodzaj histerii: „trzeba umyć ręce, a nie ma wody”.
Tata musiał mineralną polewać