Wracamy z Ewą z przedszkola. Na jednym ze skrzyżowań skręcam w prawo, przejeżdżam przez tory tramwajowe, powoli, bo zaraz z przystanku może ruszyć tramwaj, a dalej, za torami, jest przejście dla pieszych, którzy też mają zielone. W tym momencie wyprzedza mnie „beemka”, jakiś stary model. Jadę za nią aż do kolejnych świateł – i jestem coraz bardziej zirytowana, bo jedzie wyjątkowo wolno, a ja nie mogę jej wyprzedzić. Wreszcie udaje mi się zjechać na lewy pas i na „czerwonym” stajemy już obok siebie. Spoglądam na kierowcę „beemki” i stwierdzam, że bardziej stereotypowo już być nie mogło: wielki facet w dresie w paski, z ręką w pozycji „na zimny łokieć” (wersja zimowa – z zamkniętymi oknami), bębniący palcami w kierownicę. Odwracam szybko wzrok, nie chcę, żeby odniósł wrażenie, że jest przyczyną mojego zniecierpliwienia. Takich gości lepiej nie irytować, bo kto wie, co wożą w bagażniku…
I w tym momencie słyszę: „Mamo, patrz! Ten pan… tańczy paluszkiem po kierownicy!”
Pan od razu stał się jakiś taki… bardziej sympatyczny:)