Pierwszy pełny szkolno-terapeutyczny tydzień zmęczył nas chyba bardziej, niż przypuszczaliśmy. Po spacyfikowaniu dzieciaków w piątek wieczorem, jedyne, do czego byliśmy zdolni, to zwalić się na kanapę i gapić tępo w telewizor. Automatycznie włączające się kolejne odcinki serialu pozwoliły nam w zasadzie zredukować liczbę wykonywanych ruchów do zera.
Nagle tę naszą piątkową sielankę przerwała latająca po pokoju mucha. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że upodobała sobie okolice kanapy, nieznośnie prowokując nas do poruszenia się.
W pewnym momencie Dawid najwyraźniej nie wytrzymał, i starając się za bardzo nie poruszać głową, zaczął się rozglądać w poszukiwaniu łapki na muchy. Niestety, w zasięgu ręki (zarówno jego jak i mojej), żadnej łapki nie było.
– A podaj mi młotek – powiedział, wskazując ruchem oczu lokalizację pozostawionego przez Piotrka sprzętu.
– Żebyś mógł zabić tę muchę?
– Tak.
– Na mnie?! – oburzyłam się, nawiązując do naszej niegdysiejszej (wciąż nierozstrzygniętej) polemiki na temat: „miejsc, w które można uderzać chcąc zabić muchę i dlaczego nie powinno się do nich zaliczać członków swojej rodziny”.
– No. Teraz akurat siedzi ci na głowie…
Osiem lat. Tak wygląda małżeństwo z ośmioletnim stażem, proszę Państwa… 😉