Pomysłów racjonalizatorskich matki – ciąg dalszy:)
Pierwszy kalendarz – taki książkowy – Ewa dostała, jak zaczęła chodzić do Blue Bees. Potrzebowałyśmy czegoś, co będzie „odmierzało” jej czas do kolejnych weekendów/świąt/wakacji/urodzin. Później kalendarz załatwił też kwestię korespondencji z wychowawcami – oni wpisywali tam to, co działo się w przedszkolu, ja uzupełniałam to, co wydarzyło się w domu.
Kalendarz był na rok szkolny, więc skończył się w czerwcu. Zresztą, jak Ewa zaczęła naukę zdalną, to trochę o nim zapomnieliśmy. Ale w czasie wakacji zaczęłam szukać nowego – no i nie znalazłam.
W międzyczasie sama wkręciłam się w „bullet journalling” – nie mogłam znaleźć odpowiedniego kalendarza dla siebie, więc zaczęłam rozrysowywać sobie go w zeszycie w kropki. Najpierw byłam bardzo sceptyczna, bo do swoich kalendarzy byłam bardzo przywiązana, a jednocześnie na tyle leniwa, że koncepcja tworzenia stron do uzupełniania wydawała mi się totalnie nie do przeskoczenia. Ale wymyśliłam, jak to zrobić minimalnym nakładem pracy i stworzyłam sobie system, który satysfakcjonował mnie bardziej niż moje poprzednie kalendarze. Teraz mam w sumie dwa kropkowane zeszyty – jeden prywatny i jeden pracowy. Nie oszukujmy się – nie są ładne, tak jak ładne potrafią być te z instagrama. Ale są bardzo funkcjonalne ❤
Skoro więc nie mogę znaleźć odpowiedniego plannera dla Ewy – pomyślałam – trzeba do tego podejść jak do własnego kalendarza i zrobić „na piechotę”.
Miałam przez chwilę koncepcję, żeby stworzyć odpowiednie strony, wydrukować je i powpinać do segregatora, ale pomysł padł z dosyć prozaicznych powodów – nie mogłam znaleźć wystarczająco uroczego segregatora 🙂
Poszłam więc do mojego ulubionego sklepu, poczyniłam odpowiednie zakupy i w zeszłe wakacje zaczęłam prowadzić Ewie planner w zwykłym zeszycie (ale z uroczą okładką :))
Różnie u nas było z sumiennością, różne rzeczy zapisywałyśmy, ale w pewnym momencie zauważyłam, że Ewa bardzo często do tych swoich zeszytów (tego i poprzedniego) wraca.
Pisałam więc coraz więcej, uzupełniając to różnymi śmiesznymi obrazkami, naklejkami ze słodziaczkami (bo różnego rodzaju słodziaczki to coś, co Ewa lubi najbardziej), zdjęciami, śmiesznymi cytatami, które w danym momencie powtarzała Ewa.
I w pewnym momencie przypomniałam sobie coś, o czym na swoim wykładzie mówiła pewna terapeutka* – że prowadzenie różnych zapisków pozwala potem udowodnić dziecku, że coś, czego kiedyś się np. obawiało, nie było ostatecznie takie straszne. Ona opowiadała raczej o ocenianiu pewnych sytuacji przed i po ich wystąpieniu, ale może dziennik zadziała podobnie?
Szukając informacji o zaletach prowadzenia dziennika znalazłam artykuł w Huffington Post, który opisuje dziesięć benefitów z prowadzenia dziennika. Nie będę go tu w całości tłumaczyć, ale zalety ponoć są następujące (w artykule można znaleźć odnośniki do odpowiednich badań naukowych na ten temat):
- Zwiększanie IQ
- Ćwiczenie uważności
- Osiąganie celów
- Inteligencja emocjonalna
- Poprawianie pamięci i rozumowania
- Ćwiczenie samodyscypliny
- Rozwijanie komunikacji
- Uzdrawianie/kojenie – emocjonalne, fizyczne, psychologiczne
- Pobudzanie wyobraźni/kreatywności
- Wiara w siebie
Wybaczcie słabe tłumaczenie 🙂
W każdym razie – jeśli dziennik pomógłby Ewie w choć jednej z tych kwestii – byłoby super. I wprawdzie Ewa nie pisze go jeszcze sama, ale bardzo często go czyta. Liczę więc na to, że wraca do różnych zdarzeń, analizuje je, lepiej zapamiętuje i ma szansę na pewną autorefleksję. Zresztą, sama jestem świetnym przykładem na to, że prowadzenie dziennika/kalendarza/pamiętnika ma wiele różnych zalet 🙂
Z innych pomysłów racjonalizatorskich – zrobiłam Ewie analogowego „asystenta”, który pomaga jej w ćwiczeniach oddechu (przydających się w stresowych sytuacjach). Kiedyś słyszałam o aplikacjach na telefon, które pomagają ludziom się uspokajać – podpowiadają, jak należy oddychać i wyświetlają jakieś uspokajające animacje. Ewa nie nosi telefonu, więc tego typu aplikacje nie są dla niej. Ale wymyśliłam, jak „wyświetlić” animację bez animacji 😀 W ten sposób powstały „zwierzaczki-uspokajaczki”, które mają postać zalaminowanych ilustracji, które krok po kroku pokazują, jak się uspokoić. Czy działają w sytuacji stresowej – nie mam pojęcia 🙂 Ale znowu – jeśli oglądanie zdjęć uroczych wydr pobudzi organizm Ewy do wyprodukowania choć odrobiny dodatkowych endorfin – ma to dla mnie sens 🙂

*) Jessica Minahan, konferencja Fundacji Synapsis, 18 listopada 2018 r.
PS. Wrzuciłam posta, Mąż czyta i stwierdza, że powinnam wrzucić tutaj zdjęcia Zwierzaczków-Uspokajaczków do druku. No więc wrzucam (Mąż kazał, co zrobić ;)).
Instrukcja:
- Wydrukować w jakimś punkcie foto, np. w formacie 10×15 (w sumie trzy zdjęcia).
- Pociąć.
- Zalaminować.
- Znowu pociąć.
- Wydłubać w każdym dziurkę (np. w lewym górnym rogu) – można dziurkaczem, my (w sensie Dawid) zrobiliśmy wiertarką 😀
- Spiąć kółkiem do kluczy.
- Przyczepić gdzieś w dostępnym miejscu – Ewa ma to przyczepione do zamka przy plecaku.
- Uspokajać się! ❤