Gdzie matka nie może, tam córkę pośle

Gdzie matka nie może, tam córkę pośle

Jest jedna cecha, za którą podziwiam swoją córkę. To znaczy tych cech jest więcej, ale ta jedna jest wyjątkowa, bo ja jej kompletnie nie posiadam. A jeśli nie posiadam jakiejś umiejętności, to tym bardziej fascynuje mnie obserwowanie ludzi, którzy ją mają. Pewnie dlatego z niezmiennym zachwytem podziwiam mojego męża, który potrafi podciągać się na drążku, albo godzinami potrafię oglądać ludzi, którzy coś tam malują albo wyszywają ❤

Byliśmy w niedzielę na basenie. A dokładniej – w Wodnym Parku Warszawianka. Nazywają się szumnie „parkiem wodnym”, ale moje dzieci posiadają pewne rozeznanie w parkach wodnych (całkowitym wzorem jest aquapark w Redzie) i Warszawianka jest dla nich co najwyżej basenem z dodatkowymi atrakcjami 🙂 Niemniej jednak od nas do jakiegokolwiek parku wodnego jest kawałek, do Warszawianki również, więc pozwalamy sobie na to tylko w niektóre weekendy, kiedy droga zajmuje nam 20 minut, a nie godzinę w korkach.

W Warszawiance w weekendy rozkładają na sportowym basenie dmuchany tor przeszkód. I nie jakąś tam popierdółkę, ale porządną konstrukcję, z którą problemy miewają nawet całkiem spore chłopaki, a co dopiero taka patyczakowata dziewięciolatka. Do toru przeszkód zawsze ustawia się kolejka. Dzieciaki w wieku od ok. 6 lat do… w zasadzie do nie-dzieciaków. Najmłodsi mogą wziąć sobie kapoki, jeśli nie czują się pewnie – w końcu basen ma tam przeszło 2 metrów głębokości, a do wejścia na pierwszą przeszkodę trzeba przepłynąć z brzegu pewnie z 5 metrów.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam na żywo ten tor przeszkód w rzeczywistości (wcześniej Ewa wypatrzyła go na plakacie i bardzo napaliła się, żeby wypróbować), to byłam przekonana, że Ewa go nie przejdzie. I w zasadzie nie dlatego, że dmuchaniec był naprawdę wielki i widać było, że wcale nie tak łatwo go przejść (co potwierdzały kolejne „chlupnięcia” do wody), ale dlatego, że kolejka była pełna nastolatków i dorosłych, a wszyscy z uwagą śledzili poczynania kolejnych śmiałków na konstrukcji. Ja w takiej sytuacji odwróciłabym się na pięcie i poszła gdzie indziej. Tyle ludzi w kolejce, na miejscu Ewy zżarłaby mnie nieśmiałość, niepewność siebie, obawa, że zrobię z siebie pośmiewisko, że z hukiem wpadnę do basenu, ba, że nie przepłynę tych kilku metrów, żeby na dmuchańca wejść, a jeśli przepłynę, to się na niego nie wdrapię, że zrobię to za wolno, że mi nie wyjdzie…

Ewa po prostu stanęła w kolejce. Potem po prostu wskoczyła do wody i w swoim tempie dopłynęła do dmuchańca. Wdrapała się. Przeszła, chociaż nie było łatwo, ale przeszła. Przez niektóre przeszkody w zasadzie przepełzała powoli, ostrożnie, w ogóle niezrażona tym, że za nią tworzył się zator złożony głównie z nastolatków dwa razy od niej większych.

Nikt jej nie popędzał – nikt oprócz mnie. Bo ja widziałam ten zator i denerwowałam się, że zaraz ktoś zwróci jej uwagę, zacznie ją krytykować, zdemotywuje, zawstydzi. Ale nic takiego się nie stało. Te fragmenty, które sprawiały jej trudność, przepełzała zawsze powolutku, totalnie obojętna na to, że ktoś inny może mieć jej to za złe. Totalnie skupiona na sobie i swojej przeszkodzie. Pewna siebie.

Za każdym razem, kiedy jesteśmy na Warszawiance i jest akurat tor przeszkód, to Ewa podchodzi do niego minimum kilka razy. Nie zawsze udawało jej się przejść – czasem lądowała w wodzie. Ale nigdy jej to nie zdemotywowało.

W ostatnią niedzielę tor przeszkód był wyjątkowo trudny. Zaczynał się bardzo stromym podejściem, które wszystkim sprawiało trudność. Ewa najpierw poszła tam z Dawidem. Sama się nie wdrapała, ale podsadził ją Dawid (który później sam miał problem z wejściem). Później poszłyśmy we dwie. Ja na konstrukcję nie wchodziłam (nie ma mowy!), Ewa szła sama. Nie udało jej się podejść, zsunęła się na dół. Po kilku próbach spasowała, wskoczyła do wody i zaczęła płynąć wzdłuż konstrukcji, żeby wdrapać się dalej. Ale tam też jej się nie udało.

W tym momencie byłam pewna, że zrezygnuje, wróci na brzeg. Ale nie. Podpłynęła raz jeszcze, wystartowała jeszcze raz. Spróbowała dwa razy, potem trzeci, już inną techniką (podpatrzoną wcześniej u kogoś innego). I udało jej się! Byłam pod ogromnym wrażeniem – nie tylko tego, że jej się udało, ale że nie zrezygnowała po pierwszych niepowodzeniach.

Jestem dumna ❤

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s