Owszem, możesz! Do ataku!!!

Owszem, możesz! Do ataku!!!

Jedną z ulubionych bajek Ewy jest „Gdzie jest Nemo” – czego można było się domyślić chociażby wtedy, kiedy zażyczyła sobie stroju Nemo na karnawałowy bal przebierańców. Zakupiłam więc pomarańczowe rajstopy, koszulkę, zrobiłam naprasowankę z Nemo, pojechałam na drugi koniec Warszawy po tiul w rolkach, żeby zrobić z tego spódniczkę… To było pierwsze przebranie, które ja zrobiłam, a ona założyła. I pierwszy bal przebierańców, który można było uznać za zakończony sukcesem (poprzedni – „Bal Pani Jesieni” – niestety nie bardzo się Ewie udał).

„Gdzie jest Dory”, druga część „Gdzie jest Nemo”, była z kolei pierwszą bajką, na której Ewa była w kinie. Uznaliśmy, że najlepiej będzie pójść na coś, co Ewa już w miarę zna. A że starych bajek w kinie nie puszczają – poszliśmy na coś nowego, ale ze starymi postaciami.

W kinie już od pierwszych scen coś nam nie pasowało. Marlin mówił zupełnie innym głosem. To znaczy sam głos był podobny, ale jednak nie taki jak trzeba. To nie był Marlin.

Sprawa nie dawała nam spokoju, więc musieliśmy sprawdzić – okazało się, że p. Krzysztof Globisz, który dubbingował Marlina, przeszedł w 2014 r. udar mózgu i niestety nie mógł podjąć się pracy przy „Gdzie jest Dory”.

Skutkiem udaru mózgu była u p. Globisza – i ciągle jest – afazja. Jest to zaburzenie, które polega na utracie zdolności mowy lub jej rozumienia. Dotyczy nie tylko osób, które przeszły udar – jej przyczyną są różnego rodzaju uszkodzenia mózgu. Na afazję mogą zapadać również dzieci (i tutaj często ich terapia przypomina terapię dzieci z autyzmem/ZA).

Dzisiaj natrafiłam na nagranie, w którym p. Globisz, zmagający się z afazją, czyta fragment Psalmu 61. I wbiło mnie w fotel. Ten niesamowity upór, żeby przeczytać każde kolejne słowo. Zrobić coś, co kiedyś było takie łatwe, takie oczywiste – szczególnie dla aktora, który przecież żyje z operowania głosem i wypowiedział w życiu setki tysięcy słów. Potrafił całe zdania wypowiedzieć na jednym oddechu, z idealną dykcją. A teraz mówi powoli, przeciąga głoski, które dopiero po chwili łączą się w słowo. Trochę jak filmowa Dory, kiedy rozmawia „po wielorybiemu”.

I ten dopisek na końcu:

Zrealizowane nagranie dedykuję mojej terapeutce, z którą pracuję nad powrotem do pełnej sprawności

Nie poddawajcie się

Krzysztof Globisz

Wiele osób uważa mówienie za coś oczywistego. Nie pamiętają, jak to jest nie umieć mówić. Ewa też pewnie nie będzie pamiętać – dzisiaj mówi na tyle dobrze, że może się porozumieć. Ale to nie jest takie łatwe i oczywiste. Czeka ją jeszcze wiele pracy.

Dlatego to „Nie poddawajcie się” potrafi dodać wielkiej otuchy.

Pan Globisz powoli wraca do zdrowia. W grudniu odbyła się premiera „Wieloryb the Globe” – spektaklu z jego udziałem, w którym wcielił się w tytułową postać Wieloryba.

Panie Krzysztofie, jeśli Pan kiedykolwiek to przeczyta – też proszę się nie poddawać. My trzymamy kciuki i myślami jesteśmy z Panem:)

(Tytuł jest cytatem z „Gdzie jest Nemo”)

 

 

Mówienie

Mówienie

Mówienie do Ewy ewoluuje powoli w rozmowy z nią. To niesamowite, kiedy mówię do niej coś, na co jeszcze miesiąc temu by mi nie odpowiedziała, a teraz ona odpowiada – jak gdyby robiła to zawsze:) Na przykład ostatnio – wstałyśmy rano i okazało się, że muszę wyjść do sklepu po masło. Dawida już nie było, więc postanowiłam zostawić ją na chwilę samą – uzbrojoną w telefon z bajkami i z przykazem, że ma się nie ruszać z kanapy. Wracam i oznajmiam jej (chociaż wiem, że pewnie nie będzie reakcji, bo siedzi wpatrzona w bajkę):

Ja: Kupiłam masło, zrobię Ci zaraz rogala!

Ewa: A ja oglądam „Niedźwiedzia w dużym niebieskim domu!”

Kiedyś nie było szans, żeby mi odpowiedziała cokolwiek.

Etapy naszych rozmów z Ewą – a w większości mówienia do Ewy – były różne. Na początku, jeszcze jak Ewa była niemowlakiem, było dużo opowiadania – funkcjonowaliśmy w zasadzie jako narratorzy tego, co się działo wokół („Teraz pójdziemy przebrać pieluchę. Najpierw zdejmujemy śpiochy…teraz mama odpina body… O, popatrz, lampa się świeci! Podoba Ci się?”). Nie wiem jak Dawid, ale mi to dawało poczucie, że ktoś mi towarzyszy, że mogę z kimś w danym momencie pogadać – nawet, jeśli ta druga osoba jest ciągle na etapie „spanie-jedzenie-wydalanie” i nie ma opcji, żeby mogła sensownie odpowiedzieć.

Później dowiedzieliśmy się o diagnozie i mówiliśmy dalej. Z tym, że dostaliśmy po drodze kilka wskazówek odnośnie tego, co i jak powinno być wypowiadane, żeby maksymalnie ułatwić Ewie budowanie słownika (Imię dziecka w jednej, ustalonej formie, bez zdrobnień i przezwisk. O sobie mówić w trzeciej osobie: „mama zrobi to i tamto”. Rzeczowniki najlepiej używać w mianowniku, żeby konkretne słowo mogło jak najlepiej się utrwalić).

Później była intensywna nauka komunikacji jako takiej – bo to najbardziej u Ewy kulało. Wdrożyliśmy obrazki (PECSy), a podjęcie przez Ewę jakiejkolwiek inicjatywy w celu zakomunikowania nam czegoś nagradzaliśmy pochwałami.

Teraz Ewa już mówi. Ciągle ma problemy z prowadzeniem dialogu, z reakcją na zadane pytanie, jeśli jest zajęta jakąś czynnością. Z uściśleniem komunikatu („jaką mam ci podać książeczkę?” „tą!” „ale jaką, podaj tytuł” „tą!”). Ciągle też preferuje nas jako odbiorców komunikatów.

Staramy się więc na różne sposoby trenować to mówienie. Często odsyłamy ją z danym komunikatem do innej osoby – Ewa mówi mi na przykład, że chce pić, a ja na to, żeby poszła do Taty, który jest teraz w kuchni, i mu to powtórzyła. To wprowadza pewien zamęt – trzeba się ruszyć, dojść do kuchni, i co najważniejsze – nie zapomnieć, po co się szło (a z utrzymaniem uwagi też mamy pewien problem) 🙂 W podobny sposób ćwiczymy również na wyjazdach – tam jest o tyle trudniej, że w podobnej sytuacji trzeba dogadać się już nie z tatą lub z mamą, ale z babcią lub dziadkiem. A to już jest trudniejsze. Swoją drogą, nie wiem, czy dziadkowie wiedzą, dlaczego my tak Ewę ciągle do nich odsyłamy – niemniej jednak powinna uczyć się dogadywać z różnymi osobami, nie tylko z nami.

Ćwiczymy też dogadywanie się w warunkach całkowicie „bojowych” – czyli z zupełnie obcymi ludźmi, np. w sklepie. Ewa dostaje do ręki monetę, instrukcję, co mniej więcej powiedzieć – i dalej niech radzi sobie sama. Cel zakupów – najczęściej coś słodkiego – jest z reguły wystarczającą motywacją do działania:) Swoją drogą, pierwszy soczek w kartoniku nabyła mając ledwie skończone trzy lata (nie było to takie trudne, gdyż sklep był samoobsługowy, tak więc mówienie ograniczone do minimum:)).

Jest jednak jeden problem z trenowaniem w sklepie, o czym przekonaliśmy się wczoraj w sklepiku na basenie. Mianowicie – Ewa jest zbyt niska i często nie widać jej po prostu zza lady;) Cóż, musimy potrenować również przywoływanie uwagi ekspedientek:)