Większość rodziców (a w zasadzie – większość ludzi w ogóle) będzie się pewnie utożsamiać z tym stwierdzeniem: „wieczorem chciałabym/chciałbym odpocząć sobie w spokoju na kanapie”. Oczywiście, mam na myśli osoby dorosłe, bo dzieci w porach wieczornych zazwyczaj odpalają dodatkowe akumulatory i ze wszystkich sił starają się NIE POŁOŻYĆ, żeby rodzic przypadkiem sobie troszkę nie odpoczął.
Tutaj muszę uczciwie zaznaczyć, że nasze dzieci nie są pod tym względem jakoś bardzo męczące – z reguły jeszcze przed 20 są już oboje spacyfikowani i pozamykani w swoich pokojach. Co nie znaczy, że nie próbują z tym walczyć i jak najdłużej nas przy sobie zatrzymać 😉
Wczoraj przez większość dnia męczył mnie katar i ból głowy, więc z utęsknieniem wyczekiwałam chwili, kiedy położę Ewę spać i wreszcie dopadnę kanapy. Dodatkowa trudność polegała na tym, że Dawid pojechał na squasha, więc cały rytuał mycia i doprowadzenia jej do łóżka przypadł mnie. A to nie było łatwe. Niby już zmierzałyśmy do łazienki, ale co chwilę jeszcze było: „chce mi się pić”, „chce mi się jeść”, „pobawmy się w pajączusie”… Na etapie „strojenia min do lustra zamiast mycia zębów” wyrwało mi się zniecierpliwione:
– Ewa, proszę cię, źle się czuję, chcę się dzisiaj jak najszybciej położyć, a ty ciągle przedłużasz.
Spojrzała na mnie uważnie. I nagle zauważyłam ten błysk w jej oku, jakby nagle zwęszyła nową okazję… Niestety, ból głowy przytępił mój refleks, więc zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, ona już kładła rękę na moim czole i z miną znawcy mówiła:
– Tak… Masz rację. Musisz się położyć. – po czym wzięła mnie za rękę i prowadząc do swojego pokoju kontynuowała – Ja się tobą zaopiekuję. Położysz się w moim łóżku, przykryję cię kołderką. Dam ci jakiegoś pluszaczka, żeby ci było miło. Będziesz spała u mnie.
Chyba źle to rozegrałam…