Dziecko vs. ekran

Dziecko vs. ekran

Przed narodzinami Ewy nie myśleliśmy, że dostęp dziecka do różnego rodzaju „ekranów” (telewizor/tablet/smartfon/komputer) może budzić tyle emocji. Ale odkąd Ewa ma diagnozę, tkwimy pomiędzy dwoma kompletnie skrajnymi podejściami: od „zero dostępu do ekranów” po „a co będziecie dziecku żałować”.

Zalecenia amerykańskich pediatrów odnośnie dostępu dzieci do różnego rodzaju „ekranów” są następujące:
– dziecko do 2 lat najlepiej niech nie ma w ogóle dostępu (no, może poza sesją na Skype z rodziną:)),
– dziecko w wieku 2-5 lat do godziny dziennie,
– dziecko powyżej pięciu lat, jeżeli przez 12h na dobę zostało odpowiednio „wybiegane” – może resztę czasu (po odjęciu snu oczywiście) spędzić przed telewizorem/tabletem.
Przy czym to są nowe zalecenia, jeszcze niedawno były one bardziej restrykcyjne.

Z kolei zalecenia wielu specjalistów zajmujących się kwestiami integracji sensorycznej, psychologów, pedagogów specjalnych, na których przyszło nam się natknąć podczas diagnozowania i prowadzenia terapii Ewy były już jednak bardzo ortodoksyjne. W dużym skrócie – bo w zasadzie co tu więcej pisać – dziecko z zaburzeniami ze spektrum nie powinno w ogóle mieć dostępu do „ekranów” niezależnie od wieku, ponieważ powodują one przestymulowanie.

Jednak dla wielu osób jakiekolwiek regulowanie stosunku dziecko-„ekran” jest nienaturalne i pozbawione sensu. „Nam nikt dostępu do telewizora nie ograniczał i żyjemy” – to dosyć częsty argument:) Tylko co z tego, skoro 20, 30 czy 50 lat temu telewizja była ciągle w powijakach, a smartfonów i tabletów w ogóle nie było? Problem jest nowy, stąd też dopiero niedawno lekarze i naukowcy zaczęli się nad nim pochylać. Dopiero niedawno dorosły przecież dzieci, które w dzieciństwie mogły mieć telewizję w zasadzie non-stop.

O wpływie „ekranów” na dzieci z autyzmem również mówi się dopiero od niedawna. Osoby z autyzmem mają naturalne skłonności do stronienia od ludzi i kierowania swojej uwagi na elektronikę. Co więcej, układ nerwowy autysty bywa po prostu bardziej wrażliwy – tak więc te argumenty związane z „przestymulowaniem” zasadniczo mają sens. Jest wiele przypadków dzieci ze spektrum, którym całkowite odstawienie lub chociaż ograniczenie telewizji przyniosło dużo dobrego – stały się po prostu spokojniejsze.

Nasz stosunek do korzystania przez Ewę z „ekranów” znajduje się gdzieś pośrodku. Telewizja i tablet są mocno ograniczane – zasadniczo Ewa nie korzysta z nich dłużej niż przez 30-40 minut dziennie. Zasadniczo, bo oczywiście pojawiają się odstępstwa od reguły – takie jak męcząca podróż czy choroba. A także wizyta u fryzjera:) Telewizja pojawia się raz dziennie, w porze dobranocki.

Oczywiście pojawiają się zakusy różnych lobby 🙂 , aby dostęp do „ekranów” nie był tak ograniczony. Po prostu łatwo jest zdobyć wdzięczność i zainteresowanie Ewy, trzymając w ręku tablet z bajką. Problem polega jednak na tym, że jeden precedens rodzi kolejne, a Ewa dosyć szybko wyłapuje, kto jest podatny na tego typu prośby, i z premedytacją to eksploatuje. Trochę jak narkoman na odwyku, który dostanie niewielką działkę narkotyku i widzi dilera, który ma tego więcej. Jeśli raz spróbuje, to będzie chciała więcej i więcej, a odmowa nie będzie przyjmowana spokojnie. Zrobi się marudna, nerwowa, płaczliwa. Tak to się zwykle kończy.

Niestety, często my sami stwarzamy tego typu precedensy. Czasami tak jest po prostu łatwiej, szczególnie wtedy, kiedy dana sytuacja jest dla Ewy stresująca – czyli szczególnie podczas pobytów poza domem. Ale czym bardziej te precedensy ograniczamy, czym lepiej wpasujemy dostęp do telewizora i tabletu w powtarzalny schemat dnia, tym Ewa jest bardziej spokojna.

A co daje nam telewizja i tablet – oprócz oczywiście funkcji „uspakajacza” dziecka i „świętego spokoju” dla rodzica? 🙂 Lista jest – wbrew pozorom – dosyć długa:

– Ewa wiele się z bajek nauczyła. Sporo słownictwa, wiele wyrażeń, wręcz cale wypowiedzi – pochodzą z bajek. Ewa obserwuje sceny w bajkach i potrafi później odnieść je do sytuacji z życia. Myślę, że autyści mają większą trudność w budowaniu słownika, bo często potrzebują precyzyjnej definicji danego słowa. Definicja zawarta w książce czy słowniku – to często dosyć mało. Bajki pokazują dane słowo w szerszym kontekście – pokazują sytuację, w której to słowo czy wyrażenie jest używane, pokazują reakcje bohaterów i ich emocje. Oddziałują na więcej zmysłów niż np. książka. Myślę, że dla dziecka, które może mieć problem z wyobrażaniem sobie różnych rzeczy – jest to przekaz, który po prostu lepiej do niego trafi.
Ewa potrafi podejść do zasłyszanych wyrażeń kreatywnie, jest jednak wiele osób z autyzmem, które tej kreatywności nie posiadają. Potrafią wypowiedzieć tylko takie zdania, które zasłyszeli. Ostatnio głośno zrobiło się o filmie dokumentalnym „Życie animowane” (nominowanym w tym roku do Oscara ), w którym opowiedziana została historia chłopca z autyzmem. Chłopiec bardzo długo nie mówił, a kiedy zaczął – mówił tylko tekstami z bajek Disney’a. Jak usłyszałam o tym filmie, to w ogóle mnie ta historia nie zdziwiła – zaśmiałam się wręcz pod nosem, że ktoś – oprócz nas – zauważył zbawienny wpływ bajek Disney’a na autystów:) Ale ogromnym plusem „Życia animowanego” jest wg mnie to, że zmienia podejście terapeutów do bajek. Mam nadzieję, że więcej psychologów dostrzeże ich plusy (przykładem takiego terapeuty jest jedna pedagog specjalna z naszego przedszkola – ostatnio przyznała mi się, że zmieniła zdanie o bajkach po obejrzeniu tego filmu).

– po obejrzeniu danej bajki – bardzo łatwo przywołać u Ewy dobry nastrój, emocje, które odczuwała podczas oglądania tej bajki. Wystarczy włączyć ścieżkę dźwiękową, piosenki albo zainscenizować jakiś dialog. Ewa ma fenomenalną pamięć do tego typu rzeczy! Odgrywanie tego typu scenek świetnie ćwiczy naśladowanie, jest też dobrym treningiem jeśli chodzi o wszelkie „udawane zabawy”. Na szczęście – nie mamy takiej dobrej pamięci jak Ewa, więc teksty przez nas wypowiadane to raczej parafrazy niż oryginalne cytaty – co sprawia, że każdy dialog jest nieco inny i pokazuje Ewie, że dany sens wypowiedzi można przekazać na wiele różnych sposobów. Dzięki temu ona też często parafrazuje cytaty z bajek, no i nie jest tak przywiązana do tego, żeby wszystko było powiedziane i pokazane dokładnie tak, jak w bajce.
(swoją drogą, odtwarzanie dialogów z Ewą przypomina mi czasy, kiedy w zasadzie to samo robiłam z Filipem:) Do dzisiaj znam w zasadzie całego „Króla Lwa” na pamięć:))

2011-krol-lew-film7_980x580

– Jakakolwiek zabawa/zadanie/czynność staje się automatycznie bardziej atrakcyjna, jeśli jest w jakiś sposób związana z ulubioną postacią z bajki. Pierwsze puzzle kupiłam Ewie dlatego, że na obrazku był rysunek z „Kubusia Puchatka” – nie sądziłam, że je prędko ułoży (miała może dwa lata, puzzle były 24-ro elementowe). Ułożyła. Później było wiele zabaw, w które wplataliśmy różne bajki, wiele zadań „stolikowych”, które zrobiła, bo np. dotyczyły nie jakiegoś dowolnego niedźwiedzia, ale Kubusia Puchatka, z którym miała już masę wspomnień. Jedna kartka do kolorowania potrafiła uruchomić strumień wspomnień: zaczynała odtwarzać ulubione dialogi, scenki, śpiewała piosenki.

– Bajki powiększają Ewie nie tylko słownictwo, ale ogólną wiedzę o świecie. Dzięki bajkom Ewa zna różne zwierzęta i potrafi opowiedzieć o ich zwyczajach a czasami nawet o miejscu, w którym żyją. Potrafi korzystać z mapy i wskazać miejsca, w których rozgrywała się fabuła jej ulubionych bajek – a dzięki temu wie, gdzie żyją błazenki albo pingwiny:) Wiele sytuacji czy zjawisk byłoby dla nas trudne do wytłumaczenia, bo na codzień się ich nie spotyka. Jak np. wytłumaczyć dziecku, co to jest zorza polarna? Tymczasem znam co najmniej dwie bajki, w których zorza się pojawia. Albo jak wytłumaczyć koncepcję pływania statkiem, jeżdżenia na łyżwach czy gaszenia przez strażaków pożaru? Oczywiście, każdą bajkę trzeba omówić, wyciągnąć atlas z mapami albo odnieść jakoś fabułę do życia codziennego, jednak podstawą jest bajka.

Sceptycy zapytają – czemu nie książki? Wszystko, co wymieniłam powyżej, da się przecież osiągnąć czytając książki. Otóż – nie do końca. Tak jak napisałam wcześniej – bajka oddziałowuje na więcej zmysłów. To, co dla Ewy jest niezwykle ważne, co ją niezwykle przyciąga, to nie tylko ruszający się kolorowy obraz, ale przede wszystkim – muzyka. Dlatego między innymi bajki Disney’a – bo tam ciągle śpiewają:) Ewa zaczęła oglądać bajki mając może kilkanaście miesięcy, i nie oszukujmy się, nie nadążała wtedy za fabułą. Ale co chwilę była piosenka, która kompletnie ją pochłaniała.

Poza tym – dlaczego mamy ograniczać się tylko do książek, skoro ten sam cel możemy osiągnąć szybciej i łatwiej? Skoro to na Ewę działa?

PS. Aktualnie rozważamy wykupienie abonamentu w DrOmnibus – jeśli ktoś ma jakieś doświadczenia w tym temacie, to będę wdzięczna za uwagi;)