Upał daje mi się we znaki.Właśnie wróciliśmy z Piotrkiem z wojaży po sklepach i nie tylko.
Najpierw pojechaliśmy do biblioteki – oddać dwie zapomniane książki, na których pewnie naliczyła się już jakaś gigantyczna kara. Zajeżdżamy na miejsce – a tam kartka, że w dniach 18-23 biblioteka zamknięta, bo coś tam. Książki zostawiliśmy w automacie, automat nie zażyczył sobie żadnych pieniędzy ani nie wydał paragonu, więc kto wie, czy oddaliśmy te książki skutecznie. No cóż, w poniedziałek będzie trzeba zadzwonić.
Potem pojechaliśmy do ksero, wydrukować historyjki obrazkowe dla Ewy (bo mamy ćwiczyć opowiadanie). 9 stron w kolorze po 2 zł za stronę – dałabym sobie rękę uciąć, że trzeba zapłacić 19 zł. No i nie miałabym teraz, katastrofa i szpinak, ręki (parafrazując klasyka – a nawet dwóch).
Potem – Pepco. Od kilku dni zastanawiam się, w czym mogłabym zaprawić zupy dla Robala – bo słoiczki z recyclingu po obiadkach Bobovity, Bobofruta i Hippa to można wykorzystać co najwyżej… nie wiem w sumie do czego. Zakręcić ich się praktycznie nie da, a jak się da, to i tak średnio szczelnie – o czym przekonałam się kilka dni temu, już w trakcie pasteryzowania gotowej zupy. W każdym razie dzisiaj mnie olśniło, że takie rzeczy to tylko w Pepco. I nie pomyliłam się – są! Tak więc dzisiaj wreszcie zaprawię Piotrkowi zupę i będę miała spokój na najbliższy tydzień! Chyba, że… zapomnę, że do zupy, oprócz słoików, potrzebne mi są również warzywa. O czym przypomnę sobie otwierając lodówkę – już po powrocie z zakupów do domu…
No więc wróciliśmy z Piotrkiem z wojaży po sklepach i nie tylko. Większość czasu zabrało nam pewnie przesiadanie się z samochodu do wózka i z wózka do samochodu, z jednoczesnym zapinaniem miliona pasów w każdym z dostępnych środków lokomocji. Piotrek już w drodze powrotnej stwierdził (głośno i dobitnie), że on ma dosyć i idzie spać. Zaniosłam go do sypialni, włożyłam do łóżeczka, smoczek w dziób i kołysanki puszczone z komórki. Kilka minut walki o wygodną pozycję – i śpi. Biorę więc telefon i wychodzę na palcach z pokoju, cichutko zamykając drzwi. Ufff, udało się. Siadam na kanapie. I siedzę, próbując złapać oddech i wymyślić, z czego ugotować zupę. Od dobrych dziesięciu minut tak siedzę.
Kołysanki ciągle grają.
Upał daje mi się we znaki…
AKTUALIZACJA
Zdobyłam warzywa. Nastawiłam zupę i zabieram się do mycia słoików. Rozbrajam najpierw folię, tekturową podkładkę, odkręcam wieczka, żeby wyciągnąć te karteczki ze środka.
I czytam: „Nadaje się wyłącznie do przechowywania produktów. Nie używać do gorących produktów/płynów. Produkt nie powinien być używany do konserwowania żywności.”
Czy to już moje gapiostwo, upał, pech, czy może PEPCO zrobiło mnie po prostu w konia (na zewnętrznym opakowaniu takiej informacji nie było)?
Dobijcie.
Jedna myśl w temacie “Upał”