Poranki wyglądają u nas ostatnio w miarę podobnie – najpierw nie mogę Ewy wyciągnąć z domu (apogeum nastąpiło w środę – było na tyle ciężko, że w przedszkolu wylądowałyśmy dopiero koło 11), później trochę marudzi przy wejściu do sali. Po czym po południu Pani Agnieszka melduje mi, że „Ewa miała super dzień”. Może więc suma marudzeń w ciągu doby musi być zawsze taka sama? 🙂
W piątek było już na szczęście trochę lepiej, udało nam się więc dotrzeć do przedszkola mniej więcej w porze śniadania. W drzwiach spotkaliśmy koleżankę z grupy Ewy – Hanię, wraz z mamą. Hania szła z równie niewyraźną miną, jak Ewa w poprzednich dniach.
Ewa (wskazując drewniany klocek z cyferkami, który Hania ściskała w ręku): Co to jeeest?
Hania milczy, więc odpowiada mama Hani: A, to telefon Hani. Ostatnio nie chce się z nim rozstawać.
Idziemy do szafek i rozpoczynamy procedurę przebierania butów i ściągania kurtek.
Mama Hani: Wiesz Haniu, muszę ci chyba kupić nowe kapcie, bo te się robią za małe.
Ewa: A ja mam kapcie z misiem. Misiem pandą!
Hania wreszcie się odzywa i mówi: Ja chcę kupić kapcie z misiem pandą. Jak Ewa!
Mama Hani: No dobrze, pojedziemy, może takie kupimy. A może z jakimś motylkiem albo biedronką…
Hania: Nie! Ja chcę z misiem pandą, takie jak Ewa!
Mama Hani: No dobrze, dobrze, może takie kupimy.
W tym czasie Ewa zaczyna grzebać w plecaku w poszukiwaniu pudełka ze śniadaniem.
Ewa: Chcę coś zjeść!
Ja: No to się świetnie składa, bo właśnie Twoja grupa chyba jest w stołówce na śniadaniu.
Mówiąc to czekam na protest, bo ostatnio Ewa wyjątkowo nie lubi chodzić na stołówkę, jeśli w tej porze trafimy do przedszkola – najchętniej poszłaby od razu do sali lub zjadła śniadanie w szatni.
Hania: Ja też chcę jeść!
I w tym momencie dzieje się rzecz nieoczekiwana – Ewa łapie Hanię za rękę i mówi: Chodź, pójdziemy razem na śniadanko!
W ostatniej chwili udaje mi się przypomnieć Ewie o pożegnalnym buziaku. Dziewczynki wyhamowują i Ewa daje mi buziaka. Później przechodzą koło mamy Hani i zatrzymują się, żeby Hania mogła dać jej buziaka. Po czym trzymając się ciągle za ręce, w podskokach, kicają razem do stołówki.
A my z mamą Hani stoimy w tej szatni, nie bardzo wiedząc, co się właśnie wydarzyło.
Później, kiedy dziewczyny są już w stołówce, mama Hani opowiada, że dziewczynka miała zły tydzień, ciężko ją było wyciągnąć i codziennie w zasadzie był płacz przy zostawianiu jej w przedszkolu. Stąd jej zaskoczenie, że dzisiaj tak gładko poszło.
Moje zaskoczenie było chyba większe. Moja córka rozpoczęła rozmowę, zaproponowała aktywność, zainicjowała kontakt fizyczny.
I nie wiem, czy to dlatego, że miała tego dnia dobry dzień. A może po części dlatego, że tego dnia rano opowiadałam jej, że w przedszkolu pewnie czeka na nią Julia (dziewczynka, która kilka dni temu dołączyła do grupy, a z którą Ewa się podobno fajnie bawiła poprzedniego dnia) i pewnie Julii będzie miło, że spotka się z Ewą, może nawet będzie jej łatwiej w tych pierwszych dniach w przedszkolu? Bo przecież fajnie jest spotkać znajomą twarz, wtedy łatwiej jest przyzwyczaić się do nowego miejsca. Może Ewa wzięła sobie do serca to, że jest ważna dla swoich trochę młodszych koleżanek, że to ona może im pomóc?
Epilog:
Tego samego dnia siedzimy sobie razem na tarasie, Ewa coś tam dłubie w piaskownicy, pozornie niezainteresowana moją i Dawida rozmową. Zaczynam opowiadać o porannej historii z Hanią.
Ja: Wchodzimy z Ewą do przedszkola, w korytarzu spotykamy koleżankę Ewy z grupy, Hanię. I jej mamę. Idziemy do szatni…
Ewa: …i ja wzięłam dziewczynkę za rękę i poszłyśmy na śniadanie!
Nie ma to jak popsuć komuś opowiadanie historii i przejść od razu do pointy;)

(zdjęcie: fragment pracy plastycznej zrobionej przez Ewę w przedszkolu)