Ewa jest mistrzynią aluzji filmowych/książkowych/sytuacyjnych. W mgnieniu oka tworzy powiązania pomiędzy różnymi motywami i rzuca jakimś cytatem, imieniem czy tytułem. I oczekuje, że rozmówca będzie za nią nadążał.
Dopóki nie chodziła do przedszkola i przebywała głównie z nami – mieliśmy jeszcze szansę. Wszystkie bajki, które widziała – widziała z nami. Wszystkie książki – my jej przeczytaliśmy. Ale wyszła do ludzi i zrobiło się trudniej. Bo czasami zaczynała opowiadać o jakiejś sytuacji czy książce tak, jakbyśmy my wiedzieli o co chodzi.
Na szczęście czym jest starsza, tym lepiej rozumie, że aluzje i różnego rodzaju odniesienia mają większą szansę na bycie zrozumianymi, jeśli rozmówca kojarzy dany film/książkę/sytuację. Widzę, że zaczyna różnicować to, co mówi i na jaki temat żartuje w zależności od tego, z którym z nas rozmawia (bo coraz częściej jest tak, że np. do kina idzie tylko z jednym z nas).
Czasami jednak zakłada, że dany żart czy aluzja powinna być zrozumiana przez wszystkich – no bo jak ktoś mógł danego filmu nie widzieć. Lub też – że dana grupa osób, ze względu na swoją pracę, powinna daną aluzję złapać. Niestety – nie zawsze tak się dzieje – ostatnio na przykład Ewa bardzo się zdziwiła, że Pani Dentystka nie widziała „Gdzie jest Nemo”. Ta sytuacja tak bardzo podkopała autorytet Dentystki, że Ewa i Dawid zgodnie stwierdzili, że dalszych wizyt mam u tej pani nie umawiać.
Jutro kolejny dzień próby, jeśli chodzi o aluzje filmowe Ewy. Jutro przedszkole odwiedzi Pan Policjant. I bardzo możliwe, że Ewa będzie chciała sprawdzić jego wiedzę na temat Najważniejszego Filmu o Policjantach – „Zwierzogrodu”. Najprawdopodobniej zrobi to witając Pana Policjanta okrzykiem: „O, Hiphopek!”.
Mamy z Dawidem nadzieję, że Pan Policjant film widział. I ma poczucie humoru. Jeśli nie – czy myślicie, że nazwanie policjanta „Hiphopkiem” może podpadać pod znieważenie funkcjonariusza? 🙂
Trochę obawiałam się tych pierwszych wspólnych tygodni. Głaskanie brzucha w trakcie ciąży to jedno, ale kontakt z płaczącym, zajmującym-czas-rodzicom i mało-interaktywnym noworodkiem to coś zupełnie innego. Bałam się, że Ewa będzie zazdrosna o brata, że będzie rozczarowana, że nie można się jeszcze z nim pobawić, że będzie irytował ją jego płacz.
Nic takiego się nie stało:)
Po powrocie ze szpitala (wypuścili nas w Wigilię, dzień później niż mieliśmy pierwotnie wyjść) spędziliśmy we czwórkę ponad tydzień na „aklimatyzacji”. Dawid miał urlop, Ewie zrobiliśmy wolne od przedszkola. Celowo nie zapraszaliśmy nikogo z rodziny na Święta – nie chcieliśmy dokładać Ewie nadprogramowych bodźców. Gnieździliśmy się wspólnie na kanapie, czytaliśmy książki, graliśmy w „Karalucha” (nawet Piotrkowi udało się raz wygrać! :)), a wieczorami oglądaliśmy bajki.
Trudno powiedzieć, żeby Piotrek jakoś szczególnie fascynował Ewę. Jej stosunek do nowego lokatora nazwałabym raczej „ostrożnym zainteresowaniem połączonym z silnym poczuciem odpowiedzialności” 🙂 Ewa pamięta wszystko, co mówię jej o opiekowaniu się bratem i później skrupulatnie tę wiedzę wykorzystuje. Kiedy Piotrek zaczyna płakać – biegnie szukać smoczka lub włącza kołysanki. Podaje pieluchy i kocyki. Wkłada bratu maskotki do kołyski i zagląda czasem do niego, żeby upewnić się, czy śpi. Upiera się, żeby pomagać dźwigać nosidełko (co sprawia, że przemieszczanie się jest JESZCZE trudniejsze – no ale trudno:)). No i najważniejsze – cierpliwie czeka na swoją kolej, za każdym razem, kiedy jest taka potrzeba.
Mam też wrażenie, że lekko zmienił się jej stosunek… do mnie. Przez większość ciąży była praktycznie do mnie przylepiona – za każdym razem, kiedy była ku temu okazja. Jak Dawid przywiózł nas ze szpitala, to miałam wrażenie, że Ewa jest lekko mną onieśmielona, zupełnie, jakbym była kimś nie do końca jej znanym. I w sumie trochę tak było – kilka dni wcześniej widziała mnie z brzuchem, a tu nagle – „brzuch” leży obok, w nosidełku:)
Kilka miesięcy temu oglądaliśmy wspólnie „Wielką Szóstkę”. Jest tam postać robota o imieniu Baymax. Któreś z nas zauważyło wtedy, że Baymax ma brzuch „zupełnie jak mama” – a może raczej, że „mama ma brzuch zupełnie jak Baymax”. I od tego czasu Ewa zaczęła nazywać mnie właśnie „Baymax”. Do końca ciąży byłam jej „robocikiem z grubym brzuszkiem”.
Pod koniec ciąży powstało ryzyko, że będę musiała trochę czasu spędzić w szpitalu. Później – że urodzę jeszcze przed Świętami lub w Święta, i że będziemy musieli ten czas spędzić osobno. Oprócz tego liczyłam się mocno z tym, że nie wypuszczą nas do domu po zwyczajowych 2-3 dniach, ale nawet po tygodniu (tak jak to było z Ewą). W każdym przypadku – chciałam mieć coś, co niejako „wynagrodzi” Ewie ten czas spędzony osobno. Zamówiłam więc maskotkę Baymaxa, żeby Piotrek miał dla Ewy jakiś drobiazg – trochę „na powitanie”, a trochę „na przeprosiny” (za to, że mama musiała pojechać do szpitala i nie było jej jakiś czas).
W Wigilię Ewa dostała więc najpierw maskotkę Baymaxa od Piotrka, a później całą masę prezentów pod choinką, dużo bardziej okazałych niż ten mały pluszak. Niemniej jednak – najważniejszym prezentem jest ciągle ten, który dostała od brata 🙂
Podczas ostatniego weekendu u Babci Oli postanowiliśmy pojechać na cmentarz, na grób mojego Dziadka. Zapaliliśmy znicze, podumaliśmy chwilę nad grobem i zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Idąc w kierunku bramy cmentarza zagadałam do Ewy:
Ja: A wiesz, przed chwilą byliśmy na grobie mojego Dziadka.
I tu trochę się zawiesiłam. Jak wytłumaczyć czterolatce koncepcję śmierci? Bo jeśli powiem, że Dziadek umarł – to mogę spowodować lawinę dalszych pytań. A nie chcę, żeby niepotrzebnie ją to zestresowało – czasami jest tak, że słyszy jakiś komunikat, który nam wydaje się w miarę normalny, a później okazuje się, że ta informacja w niej zostaje, kiełkuje, jest poddawana dalszej analizie – i tydzień/miesiąc/rok później ujawnia się w zupełnie nieoczekiwanej dla nas formie.
Kiedyś na przykład czytaliśmy książkę o dziewczynce imieniem Dunia (z tego co pamiętam, było to „Moje szczęśliwe życie” Rose Lagercranz i Evy Eriksson – swoją drogą możemy śmiało polecić wszystkie książki z tej serii). I był tam fragment o tym, że Dunia mieszka tylko z tatą, bo jej mama kiedyś bardzo zachorowała, była w szpitalu i później zmarła. Cały opis był bardzo ładny, delikatny i wydawałoby się – nie wymagający dodatkowych tłumaczeń.
Jakiś czas później zaszłam w ciążę. A początek ciąży jest w moim przypadku średnio przyjemny – non stop mdłości i wymioty, w zasadzie brak siły na nic. Miesiąc lub dwa wyrwane z życiorysu, spędzone na leżeniu plackiem w łóżku, wciskaniu w siebie kilku kęsów czegokolwiek i usilnych staraniach, żeby to cokolwiek zostało choć przez chwilę w żołądku.
Mając już doświadczenie z poprzedniej ciąży – mogliśmy się do tego w miarę przygotować. Do i z przedszkola woził Ewę Dawid, wspomagany w niektóre dni przez naszą byłą Nianię. Cała logistyka była wtedy na jego głowie – musiał nie tylko ogarniać potrzeby Ewy, ale też i moje. Dla niego to też nie były łatwe dwa miesiące:)
Wydawało się, że Ewa dosyć spokojnie przyjmuje moją niedyspozycję. Nie mówiliśmy jej, że jestem w ciąży – chcieliśmy poczekać, aż minie pierwszy trymestr i ciąża będzie już bardziej „pewna”. Poza tym – nie chciałam, żeby pojawiła się u niej myśl, że to brat lub siostra jest winny temu, że ja tak źle się czuję.
Ale pewnego dnia, kiedy wracali razem z przedszkola, Ewa zapytała Dawida: „Czy Mama żyje?”.
Dawid nie próbował za bardzo wtedy tego pytania analizować – odpowiedział po prostu, że tak. Ale pytanie pojawiało się później codziennie – zawsze na chwilę przed wejściem do mieszkania.
Stało się jasne, że Ewa się o mnie po prostu na swój sposób martwiła. I być może w ten sposób przeanalizowała historię Duni – jej mama też była chora i bardzo długo nie zdrowiała. Skoro tak było w przypadku Duni, to czemu nie miałoby być i w jej? Wtedy właśnie zdecydowaliśmy, że Ewa powinna jednak o mojej ciąży wiedzieć. Bo ciąża wprawdzie kończy się wizytą w szpitalu, ale na szczęście później wszyscy wracają do domu.
Ewa bardzo pozytywnie przyjęła informację o nowym lokatorze mojego brzucha i od tego czasu już na szczęście nie pytała, czy żyję.
Ale wizyta na cmentarzu zmusiła mnie jednak do powrotu do tego trudnego tematu. I wtedy, na szybko, mogłam zrobić tylko jedno – posłużyć się jakimś rozpoznawalnym przez Ewę motywem z filmu lub książki. Do Duni nie chciałam za bardzo wracać – na szczęście oglądaliśmy wcześniej bajkę, w której również pojawił się motyw śmierci bliskiej osoby (na szczęście nie tak bliskiej jak mama) – swoją drogą śmierci pięknie pokazanej.
Ja: Wiesz, Dziadek umarł, jeszcze zanim się urodziłaś. Tak jak babcia Vaiany, pamiętasz? Umarła, ale po śmierci zamieniła się w wielką płaszczkę i już zawsze opiekowała się Vaianą, zawsze była gdzieś blisko.
Myślałam, że na tym nasza rozmowa się skończy, ale Ewa kontynuowała temat:
Ewa: I Twój Dziadek też zmienił się w płaszczkę?
Ja: No nie wiem, trudno powiedzieć… może w jakieś inne zwierzątko, nie wiem.
Ewa: Może w rybkę! Albo nie – w żyrafę!
Rozmowa zupełnie nieoczekiwanie nabrała jakiegoś buddystycznego wymiaru – w sumie nie taki był mój zamiar, ale podobało mi się, że mogłyśmy odbyć tę rozmowę w tak pozytywny sposób.
Od tego czasu – a minął już ponad miesiąc – za każdym razem, gdy Ewa ogląda Vaianę i pojawia się scena śmierci Babci Tali, wykrzykuje: „To tak jak twój Dziadek, który zmienił się po śmierci w żyrafę!” 🙂
Wydawać by się mogło, że bajki Disney’a lubią wszyscy. Okazuje się jednak, że niekoniecznie – jest bowiem cała frakcja ludzi, dla których Disney to zło i komercja w najgorszej postaci. A bajki o księżniczkach – uuuu, dramat. Dziewczynki wychowywane na takich produkcjach kończą jako rozpieszczone lalki w tiulowych, różowych sukienkach, przekonane o tym, że celem kobiety jest tylko i wyłącznie ślub z księciem.
Ci ludzie chyba nie są na bieżąco…:)
Czego można nauczyć się z bajek o księżniczkach?
1/ Kobieta może odnieść sukces również w tych obszarach, które powszechnie uważa się za typowo męskie. Jeśli chce czegoś spróbować – może to zrobić. Nie musi rezygnować tylko dlatego, że jest kobietą.
2/ Czasami „kobiecy” sposób wykonania jakiegoś „męskiego” zadania może być jedynym skutecznym.
3/ Tam, gdzie brakuje fizycznych predyspozycji – przydaje się spryt, inteligencja i wytrwałość.
4/ Marzenia nie spełniają się ot tak sobie. Czasami do obranego celu trzeba dojść ciężką pracą.
5/ Branie ślubu z kimś, kogo dopiero się poznało może być bardzo złym pomysłem.
6/ Pochodzenie, stan konta czy wygląd – nie są ważne. Z przyszłym mężem trzeba przede wszystkim się zaprzyjaźnić.
7/ Wbrew obiegowym opiniom, faceci nie lecą tylko na ładne buzie. Inteligencja też jest w cenie…
… a jeśli nie jest – prawdopodobnie nie warto zaprzątać sobie facetem głowy)
8/ „To mężczyzna jest od ratowania kobiety z opresji, nie odwrotnie”… pfff, serio?!
9/ Muzyka potrafi połączyć wiele, pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego, osób.
10/ Ładne buty rzadko są praktyczne…
…a w ogóle to wcale nie są potrzebne do szczęścia:)
Ewa ogląda bajki z księżniczkami już od dawna. Wychodzi więc na to, że wychowujemy małą księżniczkę. I to zupełnie świadomie:)