Kultura nieco wyższa

Kultura nieco wyższa

Żeby nie było, że my preferujemy tylko rozrywki typu kino i popcorn – w ten weekend spotykaliśmy się z kulturą nieco wyższą.

W sobotę byłyśmy z Ewą na Porankach Jazzowych w Kinie Muranów. Ewa, przyzwyczajona do multipleksów – trochę zestresowała się, że wszystko wygląda nieco inaczej. I – że nie ma popcornu:) Przestraszyła się na tyle, że chciała z tej sali wychodzić, ale ostatecznie namówiłam ją, żebyśmy zostały chociaż do rozpoczęcia projekcji. Siadłyśmy z tyłu sali, na schodach, Ewa na moich kolanach, z głową schowaną pod moją ręką. W pewnym momencie podeszła do mnie nawet Pani z obsługi z pytaniem, czy nie podać mi krzesła (jeszcze raz dziękuję, to było bardzo miłe! ♥). I nagle zaczyna się bajka („Reksio”), zespół zaczyna grać. Ewa momentalnie wygrzebuje się z moich ramion i zaczyna chłonąć obraz i dźwięk. To było niesamowite:) Praktycznie cały czas spędziłyśmy jednak na podłodze („bo się stresuję„), dopiero pod koniec udało mi się ją namówić, żebyśmy jednak usiadły na siedzeniach.

Po projekcji – można było podejść do muzyków, porozmawiać, a nawet zagrać na instrumentach. Nie wahała się ani chwili, pobiegła, aż się kurzyło. Niestety, Ewa okazała się za mało asertywna, żeby dopchać się do perkusji. Chociaż w pewnym momencie była nawet pierwsza w kolejce, to bardziej przebojowe dzieci – albo raczej ich rodzice – ciągle ją ubiegali w walce o pałeczki. Ale za to jako jedyna wpadła na to, że perkusję można „uruchomić” też w inny sposób;) Później grała na kontrabasie oraz oglądała panów grających na saksofonie i trąbce.

Szkoda, że to ostatnie spotkanie z cyklu, ale jeśli będą kolejne – chętnie znowu się wybierzemy!

20158a809f

W niedzielę natomiast pojechaliśmy na targi książki dziecięcej Przecinek i Kropka. Tysiące książek, masa dodatkowych atrakcji dla dzieci – trzeba to było zobaczyć.

Niestety, trochę nas cała ta impreza rozczarowała. Przede wszystkim – tłumy. To akurat zrozumiałe – czym lepiej coś się zapowiada, tym więcej osób będzie chciało to zobaczyć. Ale tłumy plus lokalizacja (Arkady Kubickiego) sprawiły, że było męcząco. Długi „korytarz” zastawiony po obu stronach standami, w środku masa ludzi (również z wózkami). Ciężko było przejść z miejsca na miejsce, a co dopiero zatrzymać się i spokojnie poprzeglądać książki. W ogóle to doszliśmy do wniosku, że najwyraźniej źle zrozumieliśmy „target” tej imprezy i tak naprawdę odbiorcą miał tam być jednak dorosły  – bo dziecko w wieku Ewy nie miało szans, żeby w strefie wystawowej dobrze się czuć i w ogóle jakąś książkę zauważyć (bo wszystko było dostosowane do wzrostu dorosłego, a dziecko widziało tylko ludzi i wysokie standy). Jedyne, co przypadło nam do gustu i było fajnie zorganizowane, to strefa gier planszowych. Tam, przy stolikach, można było nie tylko zajrzeć do pudełek, ale też pograć w różne gry czy porozmawiać z przedstawicielami producentów (co też zrobiliśmy).

Oprócz tego – jedna toaleta, do której trzeba było przedzierać się przez cały ten tłum. A to trochę trwa, jeśli ma się nieco ponad metr wzrostu. Żeby zdążyć, Dawid musiał Ewę tam zanieść.

Reasumując – impreza fajna, ale gdyby jej odbiorcą miało być dziecko, to powinna wyglądać nieco inaczej. Duże pomieszczenie, krzesła, stoliki, fotele, poduchy, dywany. I wszędzie książki. O, w ten sposób to moglibyśmy tam spędzić bite dwa dni i wyjść z pełnymi siatami. A tak – nie kupiliśmy ani jednej książki, a grę – wieczorem przez internet…

targi_ksiazki_dzieciecej_621x350pix-targi803

Plany duże i małe

Plany duże i małe

Dzieci z autyzmem (a właściwie nie tylko dzieci) czują się bezpiecznie w przewidywalnych warunkach. Zresztą, ” powtarzające się i stereotypowe wzorce zachowania, zainteresowań i aktywności” są jednym z kryteriów diagnostycznych autyzmu, więc w zasadzie zawierają się w jego definicji. Przy czym ten wymagany poziom „przewidywalności” może być różny w zależności od dziecka czy sytuacji, w której dziecko się znajduje.

Ewa zawsze wydawała mi się pod tym względem dosyć elastyczna – przynajmniej jak porównywałam ją z innymi dziećmi ze spektrum, które musiały cały dzień mieć rozpisany w najdrobniejszych szczegółach, a każda zmiana wywoływała atak histerii (czy wiecie jakim problemem w takiej sytuacji może być np. zmiana czasu albo objazd na trasie autobusu, którym dojeżdża się do przedszkola/szkoły?). Niemniej jednak bywały takie okresy w życiu Ewy, kiedy staraliśmy się wprowadzać różnego rodzaju plany i rozpiski.

Pierwszy plan pojawił się, kiedy Ewa miała mniej więcej dwa i pół roku (październik 2015 r.). Nie chodziła wtedy jeszcze do przedszkola, ale miała Nianię. Rano zawoziłam ją na terapię, tam „wymieniałam się” z Nianią, wracałam po południu. No i jesienią tamtego roku Ewa miała gorszy okres. Częściowo było to pewnie spowodowane pogodą – jesień i zima są chyba dla niej bardziej przytłaczające (zresztą, dla kogo nie?). Częściowo – tym, że zaczęliśmy wtedy jeździć na konsultacje do Synapsis, co wiązało się z moim pojawieniem się w ciągu dnia, zabraniem Ewy i Niani do samochodu, zawiezieniem do Synapsis, powrotem do domu i ponownym wyjściem do pracy. Taka zmiana w harmonogramie, który był wcześniej ustalony (pojawia się Niania -> rodziców nie ma -> rodzice wracają -> Niania wychodzi) kompletnie rozwalała jej dzień. I o ile wcześniej nie było problemów z pożegnaniami rano, o tyle wtedy – pojawiły się histerie, płacze, próby zatrzymywania. Najgorzej było zaraz po konsultacji w Synapsis – tego samego dnia i następnego. W pewnym momencie postanowiliśmy wprowadzić jej taki prosty plan, który pokaże jej, co którego dnia się dzieje (a nie wszystkie dni były takie same – czasami oprócz terapii miała do południa też klubik dla dzieci). Wykonanie – obrazki z PECS z rzepem przyklejone na lodówce:)

ibHb3WxG9Zr7K6aeGB

Nie mogę powiedzieć, że to całkowicie wyeliminowało problem rozstań po wizytach w Synapsis, ale znacząco poprawiło sytuację. Kilka miesięcy później konsultacje się zakończyły, zaczęła zbliżać się wiosna – więc aktualizowanie planu również przestało nam być potrzebne:)


Mniej więcej rok później rozpoczął się opisywany już tu przeze mnie „Kryzys rajstopowy”. Wtedy Ewa chodziła już do przedszkola. No ale znowu jesień, ciemno, ponuro, wiadomo. Nie będę opisywać znowu całej historii (kto ma ochotę – niech poczyta), w każdym razie plany obejmowały tylko to, co Ewa danego dnia MUSI zrobić, i wyglądały tak:

Kryzys rajstopowy

W zasadzie można powiedzieć, że to jest bardziej „lista zadań”, niemniej jednak to również pomagało Ewie ogarnąć rzeczywistość.


W lutym 2017 r. przygotowałam kolejny plan – tym razem chciałam przygotować Ewę na potencjalnie trudną sytuację, a mianowicie – na lot samolotem.

latanie

Plan był częścią zmasowanej akcji informacyjnej (książeczki, filmiki, zabawy tematyczne) i szczegółowo opisywał całą procedurę związaną z przyjazdem na lotnisko, przejściem przez bramki i samym lotem. Ewa dostała go jakiś czas przed wyjazdem i kilka razy dokładnie przestudiowała. Robiąc plan zakładałam, że będziemy poszczególne etapy podróży odhaczać w trakcie samej podróży – okazało się jednak, że Ewa tego zupełnie wtedy nie potrzebowała. Nie wiem, czy plan w ogóle nie byłby potrzebny, czy może była tak dobrze przygotowana, że niczego się nie bała? (tutaj opis naszej wyprawy oraz plik z planem do ściągnięcia – gdyby ktoś potrzebował)


Czwarty plan był już zupełnie „wirtualny”. Ewa opanowała mówienie (i rozumienie mowy) na tyle dobrze, że mogliśmy sobie na takie szaleństwa pozwolić:) Plan był krótki, ale też najbardziej długoterminowy ze wszystkich dotychczasowych planów. Brzmiał mniej więcej: „późną jesienią i zimą Ewa pójdzie z Tatą na Disney on Ice (już byli), obejrzy w kinie nowy film z Olafem, będą Święta i pojawi się Bobas”. Planować zaczęliśmy chyba jeszcze przed wakacjami, więc sporo czasu upłynęło, zanim zaczęliśmy realizować poszczególne punkty. Na chwilę obecną – połowa planu już została wykonana:)


Ostatni z planów wywołał jednak u nas potrzebę wprowadzenia pewnej systematyki do planów bardziej krótkoterminowych. O ile bowiem byliśmy w stanie jakoś wytłumaczyć pojęcie „zimy” (bo tutaj kryteria są dla dziecka dosyć oczywiste – jak zrobi się zimno i spadnie śnieg, to będzie zima), to już na przykład „za tydzień” stanowiło pewien problem (Ewa nie orientowała się zbyt dobrze w dniach tygodnia, ciągle też ma problemy z liczeniem). Oprócz tego – znowu przyszła jesień, więc znowu pojawiło się ryzyko gorszego samopoczucia. Mieliśmy jednak świadomość, że różnego rodzaju aktywności motywują Ewę do wstania rano z łóżka i wybrania się do przedszkola. Przypominaliśmy jej więc, że danego dnia jest zumba, rytmika, czy zajęcia SI. Nasze przedszkole na początku każdego miesiąca przesyła też listę imprez/atrakcji, które mają się w danym miesiącu odbyć – i to też było przez nas skrupulatnie wykorzystywane. Ewa nauczyła się dzięki temu czekać na różne ekscytujące wydarzenia – jakiś teatrzyk, koncert czy też bal przebierańców. Żeby jednak mogła zorientować się w tych wszystkich planach, zrobiłam jej tygodniowy rozkład zajęć. Wygląda to tak:

Jest to tablica magnetyczna, po której można pisać kredą. Z papierowej taśmy zrobiłam „ramki” na dni tygodnia. Oprócz tego – znaczki z folii magnetycznej (wydrukowałam je na papierze i nakleiłam na folię), więc można to dowolnie przestawiać. Są tam znaczki odnoszące się do stałych zajęć (z których większość jest realizowana w przedszkolu), jest też trochę znaczków o nieco bardziej ogólnym znaczeniu – typu „kino”.

Gorsze okresy upływają nam zatem na przypominaniu Ewie, co ciekawego ma się w najbliższym czasie wydarzyć. Na odliczaniu dni do weekendu i wspólnym planowaniu weekendowych zajęć (ostatnio Ewa wymyśliła na przykład wyjście do „sali zabaw z pistoletami na piłeczki” :)).

Nie każdy plan jest jednak idealny. Czasami coś jest określone zbyt ogólnie lub zbyt szczegółowo – a że nasza córka jest dosyć pamiętliwa, to takie rzeczy zawsze zauważy i zwróci na nie uwagę. Na przykład – dziś zaczął padać śnieg…

…a Bobasa ciągle nie ma 😉

Randka

Randka

W niedzielę byliśmy z Mężem na randce:) I mam po tym wydarzeniu kilka bardzo istotnych przemyśleń:

1. Pójście w ciąży na koncert Queen Symfonicznie może skutkować odwodnieniem. Ze wzruszenia przepłakałam sporą część koncertu. Jak śpiewał Freddie: „My make-up may be flaking, but my smile still stays on.”

2. Czwartemu BARDZO SIĘ PODOBAŁO. Tak bardzo, że dosyć szybko przeszedł od „tupania nóżką do rytmu” do „podskakiwania z radości i wymachiwania wszystkimi kończynami”. Plus – jak kicał, to skupiałam się na jego kicaniu, więc przestawałam płakać. Minus – coraz częściej myślałam o tym, że muszę do łazienki…

3. …ale na szczęście mieliśmy genialne miejsca – zaraz przy wyjściu, które to wyjście mieściło się zaraz przy toaletach. W trakcie przerwy – byłam tam pierwsza!
A wcale nie biegłam (jakby to w ogóle było w moim przypadku możliwe:))! Kto próbował kiedyś skorzystać z damskiej toalety w czasie przerwy na koncercie/meczu – ten zrozumie:) Okazuje się też, że metodologia wybierania miejsc na wypad do kina z czterolatką i wypad na koncert z ciężarną – jest bardzo zbliżona:))

A co do samej randki – było super! My bawiliśmy się świetnie (nawet zdążyliśmy na kawę i tiramisu przed koncertem!), Ewa również (ze swoją Ulubioną Nianią), a po powrocie zdążyliśmy jeszcze obejrzeć cztery gole w meczu Polska – Czarnogóra. Świetny wieczór:)

IMG_6193

 

Bywa i tak

Bywa i tak

Weekendy są po to, żeby się „odchamić”. Facebook i blogi zalane zdjęciami znajomych – z dzieckiem w Łazienkach, Wilanowie, muzeum takim-a-takim, z koncertów muzyki poważnej i warsztatów medytacji. No to człowiek też by chciał tak samo, żeby później nie było, że jedynym odwiedzanym przez nas miejscem jest sala zabaw w Arkadii i kino (i to bynajmniej nie z filmami alternatywnymi:)).

No to poszliśmy. Tym razem było dosyć niskobudżetowo – wybraliśmy się bowiem na poranek muzyczny „Rozśpiewane SMYki w świecie MUzyki”.

Wszystko zaczęło się od tego, że pomyliliśmy miejsce. A dokładniej – ja pomyliłam. O koncercie dowiedziałam się z ulotki, którą znalazłam w naszej bibliotece, później przypomniał mi o tym wpis na stronie biblioteki – no więc założyłam, że tam właśnie koncert się odbędzie. Dopiero na miejscu tknęło mnie, że jest przecież niedziela, a w niedzielę biblioteka zamknięta – więc może koncert ma być w innym miejscu?

I był. W Urzędzie Dzielnicy.

PRAWIE zdążyliśmy na czas. To znaczy bylibyśmy punktualnie, gdybyśmy od razu wiedzieli, gdzie iść – a tak kilka minut zajęło nam odnalezienie odpowiedniego, otwartego wejścia.

Ewie bardzo podobało się śpiewanie i zabawy ruchowe. Występ duetu chłopców grających na trąbce i akordeonie – już nieco mniej (to chyba kwestia repertuaru).

Ale prawdziwy problem pojawił się wtedy, kiedy kilka metrów od niej nagle zaczęło płakać małe dziecko. W tym momencie zarządziła natychmiastowy odwrót – i niewiele mogliśmy zrobić, żeby ją przekonać do pozostania. Sama w pewnym momencie prawie zaczęła płakać. I w sumie do teraz nie wiem, czy bardziej stresował ją dźwięk, czy może świadomość, że obok niej ktoś cierpi?

Są różne dni. Czasami na dziecko najlepiej działa tumiwisizm rodziców, pójście „na żywioł”, brak planu. I wszystko jest ok, wszystko się udaje. Innymi razy jedyną opcją jest szczegółowy plan, realizowany punkt po punkcie.

Problem w tym, że nie da się określić, w której sytuacji dane podejście zadziała. I bywa tak, że nawet jeśli człowiek zrobi wszystko idealnie, to stanie się coś, co i tak sprawi, że wszystko się rypnie i trzeba będzie zarządzać natychmiastową ewakuację. Zresztą – równie dobrze nic może się nie wydarzyć. A i tak będzie źle. Bo plamy na słońcu, faza księżyca, lewa noga postawiona rano przed prawą…

Tak bywa.

Ale – trzeba próbować:)

PS. Po południu natomiast sposób spędzania przez naszą córkę wolnego czasu „skręcił” w nieco inne rejony. Najpierw był trening gry w baseball (przy pomocy zakupionego wcześniej na wyprzedaży w Biedronce kija bejsbolowego – miękkiego, żeby nie było!), a później skakanie w samych majtkach do piaskownicy wypełnionej błotem i wodą.

Równowaga musi być zachowana:)