Taki obrazek: siedzimy w trójkę wokół stołu. Na stole stoi zapalona świeczka, wokół stos zużytych chusteczek higienicznych. Ewa ma naciągnięty na głowę komin, który przykrywa jej włosy (co sprawia, że wygląda inaczej niż zwykle, no bo nie ma grzywki na czole). Zagadka: co robimy? 🙂
Odpowiedź: uczymy się wydmuchiwać nos:)
Już od dawna próbowałam ją nauczyć, ale zawsze była dosyć oporna. Tym razem katar zaowocował okropnym, mokrym kaszlem, więc mieliśmy więcej motywacji, żeby się go jak najszybciej pozbyć. Inhalacje nebulizatorem ciągle nie wchodzą w grę (pół dnia próśb, gróźb i przekupstwa – i nic), więc inhalujemy się standardowo (wanna + olejki), a do tego dmuchamy nos.
Trening odbywał się na początku „na sucho” – zadanie polegało na zdmuchnięciu płomienia świeczki nosem. Aczkolwiek „na sucho” to pewnie niezbyt trafne określenie, bo jak trzy zakatarzone osoby trenują zdmuchiwanie czegokolwiek nosem, to… możecie się domyśleć, jak to się kończy (stąd chusteczki) 🙂 Niemniej jednak – po kilku minutach Ewa już wiedziała o co chodzi. Teraz nos dmucha już bez problemu. Możemy to uznać za osiągnięcie tego tygodnia:)
(A komin na głowie dlatego, żeby jakoś jej związać włosy – żeby przypadkiem nie poszły z dymem podczas zabawy ze świeczką:))