Jeżdżenie samochodem od dawna wiąże się u Ewy z oglądaniem bajek lub graniem w gry na komórce lub tablecie. Filmy pozwalają nam we względnym spokoju przeżyć ponad trzygodzinne trasy, natomiast zabawa smartfonem jest dobrą przynętą, żeby zwabić Ewę do samochodu i dowieźć ją do przedszkola.
Cały system stanął jednak na głowie podczas ostatniej wizyty w Gdańsku. Ciocia J. kupiła Ewie audiobooka „Opowiadania i bajki” Grzegorza Kasdepke, po czym włączyła go w samochodzie. Nagle okazało się, że bajki wcale nie są do jazdy samochodem potrzebne – zamiast tego można przecież słuchać nagrania i wyglądać sobie przez okno. A jak się już dotrze na miejsce, to można wyciągnąć płytę z radia i włączyć ją znowu w domu. A później, jakby było nam jeszcze mało, posłuchać jej też do snu, zamiast kołysanek.
Od prawie miesiąca słuchamy więc audiobooków na wszystkich możliwych odtwarzaczach. „Opowiadania i bajki” znamy już na pamięć, na szczęście w ostatni weekend przyjechał Dziadek G. i przywiózł nowe płyty, więc teraz lecą na zmianę „Detektyw Pozytywka” i „Pan Kuleczka” (ten ostatni, rzecz jasna, już nie G. Kasdepke, ale Wojciecha Widłaka).
Jest tylko jeden malutki minus całej tej audiobookowej rewolucji… Znowu nijak nie możemy się dowiedzieć od Ewy, co się działo danego dnia w przedszkolu, bo za każdym razem na tak postawione pytanie uśmiecha się przekornie i odpowiada cytatem z jednego z Opowiadań: „Niiiiiiic!” 🙂 Panie Kasdepke, jak Pan mógł tak mi popsuć komunikację z moim dzieckiem! 😉
Tak się składa, że prezenty dla Ewy (z okazji mikołajek i nie tylko) przybywają do nas również pocztą/kurierem. Ewa uwielbia dostawać paczki – zawartość jest w zasadzie drugorzędna, bo już sam fakt otrzymania przesyłki jest dla niej bardzo ekscytujący.
W jednej z mikołajkowych paczek – od Babci Oli – znalazły się między innymi fluorescencyjne gwiazdki do przyklejenia na ścianie lub suficie. Paczka przyszła kilka dni temu, więc Ewa gwiazdki już zamontowała (z pomocą Taty oczywiście:)).
Leżymy później u niej w pokoju, we dwie. Nagle przypominam sobie o tych gwiazdkach i pytam:
Ja: Ewa, a gdzie przyczepiliście z Tatą te gwiazdki od Babci?
Ewa (wskazując palcem): O, tam! I tam!
Ja: Jejku, ale dużo gwiazdek!
Ewa: I jest jeszcze jedna.
Ja: Gdzie?
Ewa: To ja!
Dobrze się domyślacie – nie mamy problemów z niską samooceną:))
Ewa weszła ostatnio w fazę celebrowania różnych zdarzeń. Po jej własnych imieninach przyszedł czas na… Gwiazdkę. Znaleziony podczas porządków stojak do choinki stał się początkiem dwudniowej zabawy w Święta Bożego Narodzenia. Pakowała różne drobiazgi (trzeba jej było pomagać w zawiązywaniu kokard) i rozkładała wokół stojaka. Chodziła później wokół tych pakunków z notesem w ręku i odhaczała poszczególne pozycje:
„No dobra… jeden dla Mamy. Drugi dla Bobaska. Drugi dla mnie. I dla Taty!”
Od lewej kolejno: prezent dla Taty (maskotka w kształcie pora), prezent dla Mamy (zawinięte w obrus zdjęcie Ewy), prezent dla Ewy (maskotka Rybki Mini-Mini), prezent dla Bobaska (jedna z pierwszych maskotek Ewy – pluszowa grzechotka w kształcie dinozaura, zwanego przez nas „Głową Konia”, a obecnie przez Ewę „Młotkiem” vel „Młociem”)
Gwiazda trwała u nas trzy dni i co chwilę trzeba było rozpakowywać i zapakowywać jakieś prezenty:) Wieczorami natomiast snuła plany o tym, jak to pójdziemy znowu po choinkę, a później ubierzemy ją w bombki, światełka i pierniki.
Wszystko trwałoby pewnie dużo dłużej, gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiła się nowa okazja – urodziny Taty.
Przygotowania należało rozpocząć odpowiednio wcześnie. Zaczęłyśmy od prezentu – i tutaj wprawdzie Tata sam nam podpowiedział, co chciałby dostać (plecak), a później brał czynny udział w wyborze modelu, niemniej jednak Ewa była w cały proces bardzo zaangażowana. Niestety, Tata nie skorzystał z jej rad dotyczących koloru plecaka („różowy!”) oraz jego wykończenia („obrazki z Kubusiem!”). No cóż, są gusta i guściki;)
Wszystkie inne elementy imprezy urodzinowej zaplanowała już sama. Ja tylko pomagałam w wykonaniu:) Tak więc ułożyła menu („tort czekoladowy z kremem czekoladowym, ze świeczkami!” – który pomogła upiec i własnoręcznie ozdobiła), zaplanowała dekoracje („transparent!” – kartki przygotowałam ja, a Ewa namalowała litery i „nanizała” je na wstążkę, po czym wspierała mnie psychicznie podczas ich wieszania), przygotowała czapeczki, trąbki, balony (dmuchać musiał jednak Tata:)), pomogła zapakować prezent, policzyła gości i nakryła do stołu.
Była tak podekscytowana przygotowaniami, że zaraz jak skończyłyśmy robić tort – zażyczyła sobie przejście do kolejnej fazy urodzin, czyli zdmuchiwania świeczek. Urodziny miały być dopiero nazajutrz, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że przecież nic się nie stanie, jak będziemy świętować dwa dni z rzędu. I tak też się stało:)
Tort wyszedł nam okropnie słodki. Dla mnie praktycznie nie do przełknięcia, Dawid zjadł może ze dwa kawałki. Z kolei Ewa… Ewa od kilku dni je ten tort, po jednym kawałeczku dziennie, z namaszczeniem, siedząc przy stole i dziubiąc w cieście łyżeczką dopóty, dopóki wszystko nie zniknie z talerzyka. Co jest dużym postępem, bo z początku nie chciała nawet spróbować kremu – ale jak namówiłam ją do oblizania łyżki, to po chwili musiałam powstrzymywać, żeby nie zaczęła zlizywać masy wprost z biszkoptu:)
Czy wiecie jak sprawić, żeby dziecko NIE CHCIAŁO żadnej zabawki?
Zaprowadzić je do sklepu z zabawkami i pozwolić wybrać jedną.
Odwiedziliśmy wczoraj dwa sklepy z zabawkami. Ewa chodziła od półki do półki, co chwilę wyciągając jakieś pudełko i mówiąc „a może to?” – po czym odkładała zabawkę i szła dalej. Nasze propozycje zbywała tekstem: „nieeee, to dziiiwneeee”.
Mam wrażenie, że samo oglądanie zabawek sprawiało jej dużo radości, ale wybór nie był już wcale taki prosty. „Osiołkowi w żłoby dano…”:)
Ostatecznie zarządziliśmy odwrót i przerwę na lody, przy których mieliśmy się zastanowić, co ostatecznie kupimy. Po drodze solenizantka stwierdziła, że w zasadzie od lodów woli frytki, tak więc skończyło się jak zwykle:) Decyzji też nie udało nam się podjąć. Wracając zahaczyliśmy jednak o księgarnię i tam Ewa dokonała już bardzo szybkiego wyboru. Padło na zestaw „małego chemika”.
Informacja dla zaniepokojonych – mieszkanie stoi jeszcze w całości. Ale dzisiaj będziemy kontynuować eksperymenty…:)
Ewa obchodzi dzisiaj imieniny.* Składam jej rano życzenia i pytam, czy ma ochotę wybrać się po południu do kawiarni na imieninowe lody (co jest dosyć odważną propozycją, bo Ewa jada tylko domowe lody ze zmiksowanych owoców). Do kwestii samych lodów odnosi się dosyć niechętnie, ale ma chyba własne przemyślenia na temat sposobu spędzania imienin:
Ewa: Pojedziemy do Arkadii! I pójdziemy do sklepu z zabawkami i dostanę prezent. OSIEM prezencików! Jeden… Armatę w kształcie rakiety kosmicznej, która strzela w kosmos! W planety i w dinozaury! A później pójdziemy do cukierni i kupimy tort. CZEKOLADOWY! I świeczki. I będę dmuchać świeczki, a nasza trójka będzie śpiewać „Sto lat”. I będę miała taką małą koronę na głowie!
Nie powiem, precyzyjnie…:)
*) Wiem, że przyjęło się, że imieniny Ewy są w Wigilię, no ale bądźmy rozsądni – kto chciałby mieć imieniny w Wigilię?! Pomna własnych doświadczeń (imieniny i urodziny dzielą u mnie dokładnie 4 dni, a od Gwiazdki – półtora miesiąca) postanowiłam nie dopuścić do takiego dublowania się okazji u własnego dziecka. Stąd też – imieniny we wrześniu (co wraz z urodzinami pod koniec marca sprawia, że raz na kwartał ma jakąś okazję do prezentów:)).