Klub Miłośników Śmiesznych Słów

Klub Miłośników Śmiesznych Słów

Jedną z naszych podstawowych strategii przetrwania jest: „zmęczyć Przychówek, zanim on zmęczy nas”. W tygodniu jest o tyle łatwiej, że to zadanie częściowo udaje nam się outsource’ować i w męczeniu Ewy pomaga nam Przedszkole. Ale weekendy są już trudniejsze – w weekendy musimy radzić sobie sami.

Pogoda sprzyja, więc korzystamy ostatnio z opcji wózek typu „czołg” + rower/hulajnoga. W takim zestawie bylibyśmy pewnie w stanie wjechać i na Gubałówkę (gdyby, rzecz jasna, ktoś nas najpierw pod nią podwiózł) – ale że ostatnio samochód stał w warsztacie, to poruszać mogliśmy się jedynie po najbliższej okolicy. Wybraliśmy się więc na plac zabaw przy AWF. W drodze powrotnej jechaliśmy przez las – a tam, wiadomo, co chwilę a to patyk, a to kwiatuszek, mrówka, żuczek… Samego jeżdżenia było w sumie niewiele, więcej mojego ciągnięcia roweru i namawiania Ewy, żeby przemieszczała się w obranym wcześniej kierunku (w którym wcześniej udali się nasi Panowie).

DSC08072

Naglę słyszę:

– Mamo, chcę siku!

Po cichu liczę, że obejdzie się bez włażenia w krzaczory, oraz że potrzeba fizjologiczna zmotywuje Ewę, żeby zwiększyć tempo spaceru.

– Dojedziesz do końca tej ścieżki? Może tam będzie jakiś toi-toi.

Zamiast odpowiedzi dobiega mnie cichy chichot.

– Z czego się śmiejesz? – pytam.
– Toi-toi! Śmieszne słowo! – odpowiada Ewa i zaczyna już zupełnie głośno rechotać.

Reszta dnia upłynęła nam na powtarzaniu słowa „toi-toi” i wybuchach śmiechu, a także na poszukiwaniu innych słów, które wywoływałyby u nas podobną reakcję. Tak właśnie powstał Klub Miłośników Śmiesznych Słów.

Póki co na liście mamy między innymi: toi-toi, Niuniuś, kiśnie (te dwa – dzięki Panu Majstrowi-Majstrowi, który remontuje u nas popękaną ścianę), Bodzio (z audiobooka Grzegorza Kasdepke), pasikonik, widzimisię…

A Wy, znacie jakieś śmieszne słowa? 🙂

Karnawał

Karnawał

Karnawał już dawno się skończył, najwyższy więc czas na małe podsumowanie.

pj-masks-super-pigiamini-08

Na początku stycznia Ewa zakomunikowała, że na tegorocznym balu karnawałowym – tym organizowanym w przedszkolu – będzie Sowellą (dla tych, którzy nie wiedzą co to Sowella – a pewnie większość z Was nie wie, też kiedyś nie wiedziałam – to taka postać z bajki Pidżamersi. Ciągle nie wiecie? To ta czerwona na rysunku powyżej:)).  Co ciekawe, cały czas zarzekała się, że przebranie skoordynowała z dwoma kolegami z przedszkola i oni też za postaci z Pidżamersów się przebiorą. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć (bo wiecie – grupowe przebranie to chyba najwyższy stopień przebraniowego wtajemniczenia, wymagający posiadania umiejętności komunikacyjnych i społecznych na dosyć wysokim poziomie – których Ewa nie powinna mieć), no ale niech jej będzie. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie (do dziś mnie trzyma), kiedy usłyszałam, że oni FAKTYCZNIE dogadali się w temacie tych przebrań:)

Cały styczeń pracowałyśmy nad przebraniem, a kiedy już było gotowe – pojawił się pomysł przetestowania go w akcji, jeszcze przed balem w przedszkolu. Testowanie odbyło się w towarzystwie Kostki i Cioci K. Takie tam babskie wyjście:)

W sumie Ewa zaliczyła cztery bale w 2 tygodnie, i wierzcie mi, gdyby karnawał potrwał jeszcze trochę, to tych imprez byłoby zdecydowanie więcej. Szczególnie, że co chwilę słyszę pytania o kolejne bale karnawałowe. Ewa planuje też, że z okazji swoich urodzin „urządzi bal karnawałowy” i oczywiście wszyscy goście będą przebrani.

Wnioski, jakie wynieśliśmy z tych czterech imprez:

Na bal karnawałowy najlepiej chodzić w towarzystwie lub, w ostateczności, znaleźć sobie jakieś towarzystwo już w trakcie. Brak towarzystwa = gorsza zabawa.

→ Bale popołudniowe wiązały się z większym zmęczeniem i przestymulowaniem, czego efektem była histeria w momencie wyjścia (a histerie zdarzają się Ewie bardzo rzadko). A zatem – póki co lepiej bawić się w godzinach przedpołudniowych.

→ Własnoręcznie robiony strój lepiej wygląda przy przyciemnionym świetle;)

W sali zabaw

W sali zabaw

Obserwowanie Ewy w sali zabaw to rozrywka, której oddajemy się już od wielu lat. I niezmiennie zadziwia nas postęp, który wtedy u niej widzimy.

Na przykład ostatnio – jesteśmy razem w sali zabaw w Ikei. Zasadniczo dziecko przebywa w tej sali samo, bez rodzica – ale w regulaminie jest punkt, że jeżeli dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności, to rodzic musi z dzieckiem wejść. No więc wchodzę z Ewą, siadam sobie na stołeczku gdzieś pod ścianą i udaję, że mnie nie ma (i że wcale nie jest mi głupio, tak siedzieć wśród tych dzieci:)). Ewa jest uczona, że w sali zabaw powinna bawić się z dziećmi, a od rozwiązywania większości problemów są panie z obsługi. Mama i Tata robią tylko za dekorację i absolutnie nie mają w planie się z nią bawić. Wiem, brzmi brutalnie, ale chcemy, żeby przyzwyczaiła się do ogólnych standardów i miała warunki maksymalnie zbliżone do warunków i zasad obowiązujących inne dzieci. I wiecie – Ewa daje radę:) Ostatnio na przykład widziałam, jak podeszła do Pani z obsługi i poprosiła o picie (podpatrzyła to u dwóch starszych dziewczynek, podczas wcześniejszej wizyty). Pani akurat kogoś obsługiwała i poprosiła Ewę, by zaczekała. Ewa odeszła kawałek, trochę się pobawiła. Pani chyba o piciu zapomniała, więc Ewa upomniała się o nie po raz drugi.

Wyręczanie we wszystkim niczego dziecka nie nauczy

Trochę było mi głupio – co też musiały sobie myśleć o mnie te panie? „Siedzi taka i w komórce dziubie, zamiast własnemu dziecku dać pić”. Ale wyręczanie we wszystkim niczego tego dziecka przecież nie nauczy…

Kilka dni temu, już w innej sali zabaw, obserwacje prowadził Dawid. Przyznał później, że nie mógł oderwać oczu od Ewy, która wraz z inną dziewczynką budowała coś z wielkich klocków. Prowadziły przy tym szereg ustaleń – gdzie jaki klocek, którędy będą wchodzić, „a teraz ty powiedz: puk-puk, a ja wyjrzę wtedy przez okno”. Ewa nie dość, że miała chęć bawić się z innym dzieckiem, to jeszcze z nim WSPÓŁPRACOWAŁA. I była wyraźnie tą zabawą zafascynowana!

Wizyty w salach zabaw są dla nas niesamowite. Nikt nie mówi o zajęciach z logopedą czy psychologiem. Można natomiast popatrzeć na dziecko i stwierdzić, że w zasadzie niewiele różni się od innych…

Świętowanie wg Ewy

Świętowanie wg Ewy

Ewa weszła ostatnio w fazę celebrowania różnych zdarzeń. Po jej własnych imieninach przyszedł czas na… Gwiazdkę. Znaleziony podczas porządków stojak do choinki stał się początkiem dwudniowej zabawy w Święta Bożego Narodzenia. Pakowała różne drobiazgi (trzeba jej było pomagać w zawiązywaniu kokard) i rozkładała wokół stojaka. Chodziła później wokół tych pakunków z notesem w ręku i odhaczała poszczególne pozycje:

„No dobra… jeden dla Mamy. Drugi dla Bobaska. Drugi dla mnie. I dla Taty!”

IMG_5718
Od lewej kolejno: prezent dla Taty (maskotka w kształcie pora), prezent dla Mamy (zawinięte w obrus zdjęcie Ewy), prezent dla Ewy (maskotka Rybki Mini-Mini), prezent dla Bobaska (jedna z pierwszych maskotek Ewy – pluszowa grzechotka w kształcie dinozaura, zwanego przez nas „Głową Konia”, a obecnie przez Ewę „Młotkiem” vel „Młociem”)

Gwiazda trwała u nas trzy dni i co chwilę trzeba było rozpakowywać i zapakowywać jakieś prezenty:) Wieczorami natomiast snuła plany o tym, jak to pójdziemy znowu po choinkę, a później ubierzemy ją w bombki, światełka i pierniki.

Wszystko trwałoby pewnie dużo dłużej, gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiła się nowa okazja – urodziny Taty.

Przygotowania należało rozpocząć odpowiednio wcześnie. Zaczęłyśmy od prezentu – i tutaj wprawdzie Tata sam nam podpowiedział, co chciałby dostać (plecak), a później brał czynny udział w wyborze modelu, niemniej jednak Ewa była w cały proces bardzo zaangażowana. Niestety, Tata nie skorzystał z jej rad dotyczących koloru plecaka („różowy!”) oraz jego wykończenia („obrazki z Kubusiem!”). No cóż, są gusta i guściki;)

Wszystkie inne elementy imprezy urodzinowej zaplanowała już sama. Ja tylko pomagałam w wykonaniu:) Tak więc ułożyła menu („tort czekoladowy z kremem czekoladowym, ze świeczkami!” – który pomogła upiec i własnoręcznie ozdobiła), zaplanowała dekoracje („transparent!” – kartki przygotowałam ja, a Ewa namalowała litery i „nanizała” je na wstążkę, po czym wspierała mnie psychicznie podczas ich wieszania), przygotowała czapeczki, trąbki, balony (dmuchać musiał jednak Tata:)), pomogła zapakować prezent, policzyła gości i nakryła do stołu.

IMG_5756 2

Była tak podekscytowana przygotowaniami, że zaraz jak skończyłyśmy robić tort – zażyczyła sobie przejście do kolejnej fazy urodzin, czyli zdmuchiwania świeczek. Urodziny miały być dopiero nazajutrz, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że przecież nic się nie stanie, jak będziemy świętować dwa dni z rzędu. I tak też się stało:)

Tort wyszedł nam okropnie słodki. Dla mnie praktycznie nie do przełknięcia, Dawid zjadł może ze dwa kawałki. Z kolei Ewa… Ewa od kilku dni je ten tort, po jednym kawałeczku dziennie, z namaszczeniem, siedząc przy stole i dziubiąc w cieście łyżeczką dopóty, dopóki wszystko nie zniknie z talerzyka. Co jest dużym postępem, bo z początku nie chciała nawet spróbować kremu – ale jak namówiłam ją do oblizania łyżki, to po chwili musiałam powstrzymywać, żeby nie zaczęła zlizywać masy wprost z biszkoptu:)

IMG_5748

Teraz zaczynamy powolutku planować Halloween:)

Wychowanie fizyczne

Wychowanie fizyczne

Wieczór. Przeczytaliśmy już kilka książeczek, Ewa opowiedziała, co się działo tego dnia w przedszkolu („Javier miał urodziny”), tak więc Dawid zaproponował robienie ćwiczeń – co w naszym języku oznacza głównie „kotłowanie się na kanapie”. Najpierw było czołganie się (mogłaby normalnie startować na testy do Marines), później przewroty w przód (ciągle musi popracować nad odpowiednim schowaniem głowy), w pewnym momencie przyszedł czas na pompki. Dawid zeskoczył więc z kanapy, ustawił się do robienia pompek i woła Ewę, żeby też z nim poćwiczyła.

Ewa miała na ten temat inne zdanie.

Ewa: Raaaaz…

Dawid: No ale chodź tu koło mnie i też ćwicz!

Ewa: Tata! Raaaaz…

Dawid zrobił jedną pompkę i dalej nawołuje: Ewa, ale ze mną miałaś robić te pompki!

Ewa: Dwaaaaaa…!

Dawid (wstając): To ja nie robię pompek, jak Ty nie chcesz ich robić ze mną.

Ewa: Tata, pompuj! POMPUJ!!!

Za dwa tygodnie Dawid biegnie w półmaratonie, może uda mi się wtedy zrobić Ewie zdjęcie w jej koszulce do kibicowania. Ma na niej wielki napis „TRENER” 😉

Po pompkach przyszedł czas na koszykówkę. Nasza wersja koszykówki polega na rzucaniu prawie-kulistą maskotką rybki do obręczy, którą jedno z nas – ja albo Dawid – robi z wyciągniętych ramion. Rzucamy rybką między sobą, a później Ewa stara się trafić do „kosza”. Czasami to Ewa zastępuje piłkę i sama stara się do tego „kosza” zapakować.

W którymś momencie piłka-Ewa trafia do kosza-Taty i oboje przewracają się na kanapę. Ewa się podnosi i liczy na kontynuację zabawy. Dawid tymczasem leży dalej;)

Ewa: Tata, wstawaj!

Dawid: Ale dlaczego?

Ewa: BO LEŻYSZ!

Leżenie podczas ćwiczeń fizycznych nie jest wskazane;)

Update: Mąż kazał mi dopisać, że z tematów sportowych to Ewa potrafi jeszcze udawać faul i domagać się czerwonej kartki, oraz wie, kiedy jest gol. Potrafi również skandować „C! C! C-W-K! C-W-K-S! Legia!”, zaśpiewać kilka przyśpiewek Legii i Lecha, oraz odpowiadać „Legia” lub „Lech” na pytanie: „komu kibicujemy?” – w zależności od tego, czy chce się przymilić swojemu ojcu, czy zobaczyć, jak fajnie się irytuje;)

Czasem bywa i tak

Czasem bywa i tak

Ewa kończy przy stole jedzenie zupy pomidorowej. Ja siedzę na kanapie. Tata pomaga jej zejść z krzesełka, wyciera buzię i mówi:

Dawid: Powiedz mamie, że zrobiła ci dobrą zupę.

Ewa przybiega i wskakuje do mnie na kanapę, ale jej myśli są już daleko od tematu zupy. Zaaferowana zaczyna mi o czymś opowiadać i namawia mnie na jakąś wymyśloną właśnie zabawę.

Ja: Ale Ewa, o czym miałaś mi powiedzieć?

Ewa: Mama, zrób konia!  I karocę!

Ja: Ewa, ale Tata mówił ci, żebyś mi coś powiedziała.

Ewa (kręcąc się po kanapie): Karocę, pojedziemy na bal!

Ja (łapiąc Ewę za rękę i spoglądając jej w oczy): Ewa, ale miałaś mi powiedzieć, jaką Mama zrobiła zupę? 

Ewa (patrząc na mnie z lekkim politowaniem): POMIDOROWĄ. 

Czasem Mistrz-Komplementów, a czasem WEŹ-SIĘ-MATKO-OGARNIJ-I-ZEJDŹ-NA-ZIEMIĘ 🙂