Usypiam Ewę (zazwyczaj wychodzę od niej zanim zaśnie, ale tym razem byliśmy poza domem, więc czekałam, aż wreszcie się wyciszy). Tego wieczora miała wyjątkową głupawkę – skakała po łóżku, wierciła się, budowała z poduszek i opowiadała jakieś niestworzone historie. Ja z kolei, jakoś wyjątkowo całym dniem zmęczona, lekko już przysypiałam. Ułożyłam się z brzegu podwójnego łóżka, na boku, tyłem do Ewy i jej kicania (raz, żeby przypadkiem nie „kicnęła” mi na brzuch, a dwa, żeby nie nawiązywać zbędnego kontaktu wzrokowego:)). Przed sobą położyłam komórkę z włączonymi kołysankami, które miały stworzyć Ewie nastrój odpowiedni do spania – tymczasem prawie uśpiły mnie.
I leżę tak sobie, zaczynam odpływać, powoli przestaje do mnie docierać to, co dzieje się za moimi plecami. Ewa też nie zwraca z początku na mnie uwagi – czasem już tak ma, że „wpada” w swój świat i sama jest sobie reżyserem, narratorem i poszczególnymi bohaterami.
W pewnym momencie przypomina sobie jednak o moim istnieniu – a może po prostu jestem jej potrzebna, żeby coś tam znowu zbudować z poduszek czy odegrać jakąś scenkę? Słyszę, że coś tam do mnie mówi, ale ja już, już zasypiam, więc zupełnie rozmyślnie postanawiam ją zignorować i nie otwierać oczu.
Ewa: Mama! Mamaaaaaaa!
Czuję, że klęcząc za moimi plecami opiera się o mnie. Patrzy na moją twarz. Chyba orientuje się, że zasnęłam, więc na chwilę milknie i nieruchomieje. Nad czymś myśli.
I nagle czuję, że kładzie się płasko na materacu. Scenicznym szeptem mówi: „Jestem ninja!” – i zaczyna czołgać się wzdłuż moich pleców i nóg. Okrąża stopy i czołga się z drugiej strony, w górę. Już wiem, że celem jest telefon z kołysankami, którego nie chciałam jej wcześniej dać. I kiedy już jest przy nim i prawie go łapie – otwieram oczy i udaremniam całą tę sprytną akcję.
Pamiętajcie: prawdziwy ninja nie mówi o tym, że jest ninja. To może popsuć misję:))
Obrazek: Calvin i Hobbes, Bill Watterson