Wymówka

Wymówka

Godziny popołudniowe, siedzimy przy stole i czytamy książkę. Nagle Ewa oznajmia, że chciałaby poczytać „Calvina i Hobbes’a”.

Ja: To przynieś go, to poczytamy.

Ewa: Ale… nie wiem gdzie jest. 

Ja: Jest w twoim plecaku. 

Ewa: A gdzie plecak?

Ja: W korytarzu.

Ewa: Ale… ja nie mogę. Ty idź. 

Ja: Nie, ja też nie mogę. Ty chcesz „Calvina”, to ty idź. 

Ewa: Nieeeee… może Tata?

Ja: Nie, Tata też nie pójdzie. 

Ewa: Ale… ja nie mam ODPOWIEDNIEGO NAPĘDU!

W razie gdybyście nie wiedzieli, dlaczego dzieciom nie chce się zrobić czegoś samodzielnie;)

Skutki korzystania z YouTube’a

Skutki korzystania z YouTube’a

Ewa oświadczyła dzisiaj stanowczym głosem:

Ewa: Ten pokój w paski mi się NIE-PO-DO-BA! Chcę mieć różowy, z serduszkiem! Tata musi pojechać do sklepu po kubełek różowej farby i zrobić REMONT!

A wszystko było dobrze, dopóki nie obejrzała na YouTubie jakiejś reklamy. Jechaliśmy wtedy samochodem, więc nie bardzo nawet wiem, kogo  winić, jeśli się uprze i faktycznie będziemy jej musieli ten pokój odmalować:))

I w sumie nie wiem co jest zabawniejsze i co długoterminowo będzie mnie bardziej irytować – żądania związane z różowym pokojem czy rozbudowane wykłady robione mi przez czterolatkę na temat „wartości odżywczych mleka mamy, które budują super-odporność i super-mózg u bobaska” – to z kolei z innego filmiku, który dzisiaj obejrzała. Najprawdopodobniej z tego:

https://youtu.be/EJMzxl2KqcY

Nieudana misja

Nieudana misja

Usypiam Ewę (zazwyczaj wychodzę od niej zanim zaśnie, ale tym razem byliśmy poza domem, więc czekałam, aż wreszcie się wyciszy). Tego wieczora miała wyjątkową głupawkę – skakała po łóżku, wierciła się, budowała z poduszek i opowiadała jakieś niestworzone historie. Ja z kolei, jakoś wyjątkowo całym dniem zmęczona, lekko już przysypiałam. Ułożyłam się z brzegu podwójnego łóżka, na boku, tyłem do Ewy i jej kicania (raz, żeby przypadkiem nie „kicnęła” mi na brzuch, a dwa, żeby nie nawiązywać zbędnego kontaktu wzrokowego:)). Przed sobą położyłam komórkę z włączonymi kołysankami, które miały stworzyć Ewie nastrój odpowiedni do spania – tymczasem prawie uśpiły mnie.

I leżę tak sobie, zaczynam odpływać, powoli przestaje do mnie docierać to, co dzieje się za moimi plecami. Ewa też nie zwraca z początku na mnie uwagi – czasem już tak ma, że „wpada” w swój świat i sama jest sobie reżyserem, narratorem i poszczególnymi bohaterami.

W pewnym momencie przypomina sobie jednak o moim istnieniu – a może po prostu jestem jej potrzebna, żeby coś tam znowu zbudować z poduszek czy odegrać jakąś scenkę? Słyszę, że coś tam do mnie mówi, ale ja już, już zasypiam, więc zupełnie rozmyślnie postanawiam ją zignorować i nie otwierać oczu.

Ewa: Mama! Mamaaaaaaa!

Czuję, że klęcząc za moimi plecami opiera się o mnie. Patrzy na moją twarz. Chyba orientuje się, że zasnęłam, więc na chwilę milknie i nieruchomieje. Nad czymś myśli.

I nagle czuję, że kładzie się płasko na materacu. Scenicznym szeptem mówi: „Jestem ninja!” – i zaczyna czołgać się wzdłuż moich pleców i nóg. Okrąża stopy i czołga się z drugiej strony, w górę. Już wiem, że celem jest telefon z kołysankami, którego nie chciałam jej wcześniej dać. I kiedy już jest przy nim i prawie go łapie – otwieram oczy i udaremniam całą tę sprytną akcję.

Pamiętajcie: prawdziwy ninja nie mówi o tym, że jest ninja. To może popsuć misję:))

IMG_5737

Obrazek: Calvin i Hobbes, Bill Watterson

Imieniny

Imieniny

Ewa obchodzi dzisiaj imieniny.* Składam jej rano życzenia i pytam, czy ma ochotę wybrać się po południu do kawiarni na imieninowe lody (co jest dosyć odważną propozycją, bo Ewa jada tylko domowe lody ze zmiksowanych owoców). Do kwestii samych lodów odnosi się dosyć niechętnie, ale ma chyba własne przemyślenia na temat sposobu spędzania imienin:

Ewa: Pojedziemy do Arkadii! I pójdziemy do sklepu z zabawkami i dostanę prezent. OSIEM prezencików! Jeden… Armatę w kształcie rakiety kosmicznej, która strzela w kosmos! W planety i w dinozaury! A później pójdziemy do cukierni i kupimy tort. CZEKOLADOWY! I świeczki. I będę dmuchać świeczki, a nasza trójka będzie śpiewać „Sto lat”. I będę miała taką małą koronę na głowie!

Nie powiem, precyzyjnie…:)

*) Wiem, że przyjęło się, że imieniny Ewy są w Wigilię, no ale bądźmy rozsądni – kto chciałby mieć imieniny w Wigilię?! Pomna własnych doświadczeń (imieniny i urodziny dzielą u mnie dokładnie 4 dni, a od Gwiazdki – półtora miesiąca) postanowiłam nie dopuścić do takiego dublowania się okazji u własnego dziecka. Stąd też – imieniny we wrześniu (co wraz z urodzinami pod koniec marca sprawia, że raz na kwartał ma jakąś okazję do prezentów:)).

5 maja 2017 r.

5 maja 2017 r.

Ewa wygrzebała gdzieś teczkę z jakimiś moimi badaniami. Koniecznie chciała wszystko dokładnie sobie obejrzeć, a ja nie bardzo chciałam, żeby jej ciekawskie łapki rozwlekły wszystko po całym mieszkaniu – więc wyciągnęłam stamtąd jedną rzecz, która mogła ją zainteresować.

Ja: Ewa, chodź, pokażę Ci coś fajnego.

Usadowiła się koło mnie na kanapie i zajrzała mi przez ramię.

Ja: Popatrz, to jest taka karta, w której pani doktor zapisywała dokładnie, co się działo z mamą jak miała Ciebie w brzuszku. O, tu na przykład jest napisane, ile ważyłam 20 marca – czyli osiem dni przed Twoimi narodzinami. Tutaj – ile ważyłam na samym początku ciąży. A tu na dole – jakie brałam lekarstwa.

Ewa bierze kartę, przegląda, ale sama niewiele może z niej wywnioskować. Odwraca ją na drugą stronę i wskazując ilustrację pyta:

Ewa: A co to jest?

(karta ciąży, którą założyła mi wtedy lekarka, była najwyraźniej reklamówką preparatów witaminowych dla kobiet w ciąży – bo na jednej ze stron była niewielka reklama)

Ja: To są takie witaminy, takie lekarstwa, które się bierze, jak się ma bobaska w brzuszku.

Ewa zamyśla się. Przygląda się uważnie ilustracji.

Ewa: Jak będę chciała braciszka albo siostrzyczkę… Siostrzyczkę…! To mama musi wziąć taką tabletkę!

Ja (ze śmiechem): Tak! A Ty chciałabyś braciszka albo siostrzyczkę?

Ewa: Siostrzyczkę!

Ja: To wiesz, to musisz Tacie powiedzieć, żeby kupił takie tabletki. Bo to Tata musi je kupić:)

Ewa zrywa się z kanapy, biegnie do Taty i pokazując mu kartę ciąży z reklamą tabletek, „delikatnie” sugeruje powiększenie rodziny:)

Jeszcze nie wie, że te witaminy biorę już od jakiegoś czasu;)

PS. Powyższą notkę napisałam 5 maja 2017 r. Dzisiaj – Ewa już wie o witaminach (i nie tylko:))

PS.2. Chyba trzeba będzie zmienić nazwę bloga…

Magiczne słowo

Magiczne słowo

Ja wiem, że to stary dowcip i słyszeliście pewnie ze sto razy, ale Ewa go wcześniej nie znała:)

Przed snem. Ewa mości się w łóżku, obok siada Dawid, żeby przeczytać jej książeczkę. Ja „czekam na swoją kolejkę” (ostatnio Dawid czyta, a ja później się z nią kładę i głaszczę).

Ewa: Czytaj!

Ja: A masz Kłapoucha?

Ewa: Nie…

Dawid: No to co trzeba zrobić?

Ewa: Tatusiu… przynieś Kłapouszka!

Ja: A „magiczne słowo”?

Ewa: Abrakadabra bęc!

 

Właściwe pytanie

Właściwe pytanie

Nasze wizyty w sali zabaw przebiegają z reguły według jednego schematu – my zajmujemy strategiczne miejsce w kawiarni, a Ewa „ogarnia” atrakcje. Przybiega do nas raz na jakiś czas, dosłownie na chwilę – napić się soku, poprosić o asystę w łazience albo po prostu na moment się przytulić. Czasami też widzimy ją z oddali, przebiegającą z jednego miejsca w drugie.

IMG_2758

Któregoś razu siedzimy razem i w pewnym momencie widzę ją na drugim końcu sali.

Ja: Dawid, popatrz, czy ona ma gołe stopy?

W sumie brak skarpetek nie zdziwił nas jakoś szczególnie – znając upodobania Ewy, to dziwne, że nie rozebrała się do bielizny. Nie zarejestrowaliśmy jednak momentu, w którym się ich pozbyła, a dobrze byłoby je zlokalizować, zanim trzeba będzie założyć buty i wrócić do domu.

Kiedy przybiegła bliżej – bo kto by tam od razu ruszał się z wygodnego fotela z powodu jakichś skarpetek, no nie przesadzajmy – próbujemy wypytać ją, gdzie te skarpetki zostawiła.

Ja: Ewa, gdzie masz skarpetki?

Ewa: Tam.

Dawid: Ale dlaczego je zdjęłaś?

Ewa:

Zadajemy różne pytania, ale ona wreszcie się nudzi i znowu gdzieś biegnie. Po jakimś czasie wraca, więc zaczynamy kolejne przesłuchanie, pytając o konkretne miejsce, w którym mogła te skarpetki zostawić. Po cichu jednak wątpimy, żebyśmy je kiedykolwiek ponownie zobaczyli – pewnie zdjęła je wewnątrz wielkiej konstrukcji ze zjeżdżalniami, a tam – szukaj wiatru w polu.

Wreszcie jednak wpadam na pytanie, którego wcześniej nie próbowaliśmy.

Ja: Ewa, możesz mnie zaprowadzić do skarpetek?

Ewa: Tak.

Ja: To zaprowadź mnie do nich.

Ewa bierze mnie za ręce i wyprowadza mnie z kawiarni, później prowadzi schodami na dół i dalej w kierunku szatni. W pewnym momencie widzę, gdzie zmierzamy. Przy półkach w szatni, na małej ławeczce leżą równiutko dwie niebieskie skarpetki w rozmiarze 27. Lekko przybrudzone.

Bo chodzi o to, żeby zadać właściwe pytanie:)

Brak miejsca nie jest problemem

Brak miejsca nie jest problemem

W czwartek późnym wieczorem odwiedzili nas Ciocia Agata i Wujek Filip. Mieli zatrzymać się na noc i zostać przez prawie cały kolejny dzień.

Ewa była podekscytowana od kilku dni. W dzień przyjazdu „wujostwa” postanowiła zaczekać aż się pojawią, mimo, że pora była już dosyć późna. Prawie przysypiała na kanapie, ale twardo obstawiała na swoim.

Wreszcie przyjechali. Dostała nowych sił, jakby zbierała je tylko na tę okazję. Tak gadatliwej to jej dawno nie widzieliśmy – dosłownie brylowała w towarzystwie.

Wreszcie przyszedł moment, w którym Ewa musiała w końcu pójść spać. Przy okazji postanowiliśmy ustalić „kto gdzie” (oprócz dużego łóżka w naszej sypialni, pozostałe miejsca do spania są jednak raczej jednoosobowe).

Ja: Ustaliłyśmy z Ewą, że może odstąpić swój pokój i przespać się dzisiaj z nami. Łóżko jest pojedyncze, ale w sumie dużo wygodniejsze niż kanapa.

Ewa (entuzjastycznie): To ja będę spała z Ciocią i Wujkiem!

Ja (do Ewy): No nie, w trójkę to wy się tam na pewno nie zmieścicie.

Ewa: Jak się tak przyciskniemy… to się zmieścimy!

(i później, biorąc Ciocię i Wujka za ręce): Idziemy się przycisknąć!

 

 

Lekcja astronomii

Lekcja astronomii

Przedstawiam Wam Gwiazdozbiór Pajączusia (szerszej publiczności znany raczej jako fragment gwiazdozbioru Pegaza):

DSC06876_2

Powyższe zdjęcie przedstawia sufit w pokoju Ewy. Gwiazdy wyświetlane są przez lampkę z mapą nieba. Teoretycznie możemy tę lampę obracać, możemy nawet wyświetlić mapę nieba z półkuli południowej – ale Ewa upiera się zawsze, że „musi być Pajączuś”.

Wczoraj położyłyśmy się wyjątkowo „w drugą stronę” – głowami tam, gdzie zazwyczaj mamy stopy. Ewa od razu skomentowała: „Pajączuś jest dzisiaj do dołu głową… do góry nogami!” 🙂

Kot ze Shreka może się schować

Kot ze Shreka może się schować

Shrek2-disneyscreencaps.com-4359

Powroty do domu są z reguły czymś bardzo miłym. W domu można robić co się człowiekowi podoba i jak mu się podoba (np. zdjąć rajstopy/skarpetki i chodzić boso po podłodze).

Ale żeby tak było – trzeba najpierw odbębnić rytuał, którego Ewa bardzo nie lubi. Mianowicie – trzeba się samodzielnie rozebrać i umyć ręce.

Przez pierwsze trzy tygodnie wprowadzania nowych zasad – jakiś rok temu – każde przyjście do domu wiązało się najpierw z mniej więcej piętnastominutowym rykiem, uskutecznianym oczywiście w pełnym rynsztunku podczas leżenia na podłodze w korytarzu. Później było już lepiej – co nie zmienia faktu, że czasami jednak ryki się pojawiały. Były jednak zdecydowanie krótsze i mniej dotkliwe dla otoczenia.

Teraz Ewa wypełnia już te obowiązki bez większego szemrania, czasami jednak próbuje coś ugrać. Taktyki są zasadniczo dwie:

1) „Pomóż mi” – wypowiedziane płaczliwym głosikiem, przepełnionym poczuciem krzywdy, że oto trzeba się schylić i rozpiąć buta. Oczy zaszklone, proszące, do złudzenia przypominają spojrzenie Kota ze Shreka.

2) „Racjonalne argumenty” – tutaj pojawiają się różne wypowiedzi, w zależności od tego, co autorce akurat przyjdzie na myśl. „Boli mnie nóżka”, „jestem zmęczona”, „mycie rączek jest nudneeee” – to tylko niektóre z nich.

Ostatnio Ewa miała jakiś gorszy dzień i po powrocie do domu była wyjątkowo marudna. Siadła na swoim stołeczku w korytarzu i zaczęła prosić:

Ewa: Pomóż mi. 

Ja: No ok, to zacznij sama. Odepnij rzepy. 

Ewa: Nie! Pomóż mi! (i wyciąga stopę w moim kierunku)

Ja: Ale sama potrafisz odpiąć rzepy. 

Ewa: Nie!

Wstałam więc, rozebrałam się, poszłam odnieść do kuchni trzymany w ręku soczek i nastawić wodę na makaron. Za chwilę słyszę tupanie i do kuchni wbiega Ewa – ciągle ubrana w kurtkę i w butach na nogach.

Ja: Ewa, ale po mieszkaniu nie chodzi się w butach. Zdejmij je najpierw w korytarzu. 

Ewa: Pomóż mi!!!

Po jakichś dziesięciu minutach kłótni Ewa wreszcie zaczyna się rozbierać. Po chwili, pochlipując cicho pod nosem, idzie myć ręce.

Później role nieco się odwróciły:) Dawid wybierał się tego dnia na siatkówkę, więc miało go nie być w czasie wieczornej bajki i kładzenia spać.

Dawid: Ewa, wiesz, taty nie będzie dzisiaj wieczorem. Jadę na mecz.

Ewa: Weź szalik!

Dawid: Nie, nie taki mecz. Szalik biorę, jak jadę oglądać mecz. Dzisiaj będę grał. (I tu następuje opowieść o tym, w co będzie grał tata i w co w ogóle można grać za pomocą piłki) …i w bejsbol.

Ewa: Tak jak Franklin*! Zagrajmy w bejsbol!

Dawid: Dobrze, ale to jak pojedziemy kiedyś do dziadków. Weźmiemy jakiś kij i piłkę… Mama może być łapaczem. A Ty Ewa, kim chcesz być?

Ewa: Bejsbolaczem!

I gdy jakiś czas później Ewa zauważyła, że wkłada buty i szykuje się do wyjścia, najwyraźniej postanowiła nam dać lekcję dobrych manier:)

Ewa: Co robisz? 

Dawid: Wkładam buty. 

Ewa (milutkim, możliwe, że nawet ironicznym głosikiem): Pomóc Ci, Tatusiu? 

*) Franklin – postać z jednej z ulubionych książeczek Ewy:

franklin-rzadzi-sie-b-iext43247668