Dzieci widzą inaczej

Dzieci widzą inaczej

Wracamy z Ewą z przedszkola. Na jednym ze skrzyżowań skręcam w prawo, przejeżdżam przez tory tramwajowe, powoli, bo zaraz z przystanku może ruszyć tramwaj, a dalej, za torami, jest przejście dla pieszych, którzy też mają zielone. W tym momencie wyprzedza mnie „beemka”, jakiś stary model. Jadę za nią aż do kolejnych świateł – i jestem coraz bardziej zirytowana, bo jedzie wyjątkowo wolno, a ja nie mogę jej wyprzedzić. Wreszcie udaje mi się zjechać na lewy pas i na „czerwonym” stajemy już obok siebie. Spoglądam na kierowcę „beemki” i stwierdzam, że bardziej stereotypowo już być nie mogło: wielki facet w dresie w paski, z ręką w pozycji „na zimny łokieć” (wersja zimowa – z zamkniętymi oknami), bębniący palcami w kierownicę. Odwracam szybko wzrok, nie chcę, żeby odniósł wrażenie, że jest przyczyną mojego zniecierpliwienia. Takich gości lepiej nie irytować, bo kto wie, co wożą w bagażniku…

I w tym momencie słyszę: „Mamo, patrz! Ten pan… tańczy paluszkiem po kierownicy!

Pan od razu stał się jakiś taki… bardziej sympatyczny:)

Karnawał

Karnawał

Karnawał już dawno się skończył, najwyższy więc czas na małe podsumowanie.

pj-masks-super-pigiamini-08

Na początku stycznia Ewa zakomunikowała, że na tegorocznym balu karnawałowym – tym organizowanym w przedszkolu – będzie Sowellą (dla tych, którzy nie wiedzą co to Sowella – a pewnie większość z Was nie wie, też kiedyś nie wiedziałam – to taka postać z bajki Pidżamersi. Ciągle nie wiecie? To ta czerwona na rysunku powyżej:)).  Co ciekawe, cały czas zarzekała się, że przebranie skoordynowała z dwoma kolegami z przedszkola i oni też za postaci z Pidżamersów się przebiorą. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć (bo wiecie – grupowe przebranie to chyba najwyższy stopień przebraniowego wtajemniczenia, wymagający posiadania umiejętności komunikacyjnych i społecznych na dosyć wysokim poziomie – których Ewa nie powinna mieć), no ale niech jej będzie. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie (do dziś mnie trzyma), kiedy usłyszałam, że oni FAKTYCZNIE dogadali się w temacie tych przebrań:)

Cały styczeń pracowałyśmy nad przebraniem, a kiedy już było gotowe – pojawił się pomysł przetestowania go w akcji, jeszcze przed balem w przedszkolu. Testowanie odbyło się w towarzystwie Kostki i Cioci K. Takie tam babskie wyjście:)

W sumie Ewa zaliczyła cztery bale w 2 tygodnie, i wierzcie mi, gdyby karnawał potrwał jeszcze trochę, to tych imprez byłoby zdecydowanie więcej. Szczególnie, że co chwilę słyszę pytania o kolejne bale karnawałowe. Ewa planuje też, że z okazji swoich urodzin „urządzi bal karnawałowy” i oczywiście wszyscy goście będą przebrani.

Wnioski, jakie wynieśliśmy z tych czterech imprez:

Na bal karnawałowy najlepiej chodzić w towarzystwie lub, w ostateczności, znaleźć sobie jakieś towarzystwo już w trakcie. Brak towarzystwa = gorsza zabawa.

→ Bale popołudniowe wiązały się z większym zmęczeniem i przestymulowaniem, czego efektem była histeria w momencie wyjścia (a histerie zdarzają się Ewie bardzo rzadko). A zatem – póki co lepiej bawić się w godzinach przedpołudniowych.

→ Własnoręcznie robiony strój lepiej wygląda przy przyciemnionym świetle;)

Zajęcia w podgrupach

Zajęcia w podgrupach

Czy Wy też lubicie ten moment, wieczorem, kiedy uda Wam się upchnąć cały przychówek w łóżkach (lub po prostu zrobić, co mieliście danego dnia zrobić – jeśli przychówku nie macie lub jest samowystarczalny:)) i można wreszcie siąść z herbatą na kanapie, włączyć film i spędzić chwilę tylko w towarzystwie drugiej, DOROSŁEJ osoby? Przyjemne, prawda? Odkąd pojawił się Czwarty jest z tym niestety trochę trudniej – bo o ile Ewa ma dosyć unormowany rytm dnia, to on niekoniecznie. Dzisiaj jednak zawinął się do spania chwilę przed Ewą, więc byliśmy pełni nadziei na wieczór we dwoje. I wprawdzie z jej pokoju ciągle dochodziły odgłosy przewalających się książek oraz głos ich Narratorki (bo Ewa lubi do siebie czasem pogadać), byliśmy jednak pełni nadziei, że zaraz pójdzie spać.

Bo musicie wiedzieć, że wieczorem schemat jest dosyć jasny. Najpierw pół godziny bajki. Później łazienka. Później Dawid idzie z Ewą do jej pokoju i czytają książki. A na koniec przychodzę ja, rozmawiamy, przytulaski, głaskanie, buziaki na dobranoc i wychodzę. Po moim wyjściu Ewa raczej już z pokoju nie wychodzi.

No więc siedzimy z Mężem na kanapie. Film odpalony, herbatka zrobiona. Nagle słyszymy, że drzwi od pokoju Ewy się otwierają. „Siusiu!” – słyszymy od progu (sama nie wyjdzie – musi mieć zgodę, taką ma procedurę).

Dawid: No to idź siusiu. 

Ewa truchta przez korytarz, zatrzymuje się przy drzwiach od łazienki, zerka w kierunku telewizora i krzyczy: „O, oglądacie film!”. Po czym wchodzi do łazienki, zapala światło, robi co ma robić, myje ręce, gasi światło, i biegnąc w kierunku pokoju woła: „Skończone! Ołki-dołki, możecie oglądać dalej!”. Słyszymy trzask drzwi.

Jak to dobrze, że nam pozwoliła… 🙂

Zderzenie z rzeczywistością

Zderzenie z rzeczywistością

Wczoraj Ewa wstała lewą nogą. Od rana marudziła, nie mogła sobie znaleźć miejsca, nic jej się nie podobało. Snuła się z kąta w kąt i jęczała, że „ma złamaną nogę i mam dzwonić po lekarza!”. Bo Ewa jest taką okazjonalną hipochondryczką – jak ma zły nastrój lub czegoś nie chce zrobić, to boli palec/noga/brzuch, ma złamaną nogę/rękę, czasami wręcz od razu „umiera”. A my mamy dzwonić po lekarza/na pogotowie lub wieźć ją do szpitala. Już, natychmiast.

Strategie radzenia sobie z jej hipochondrią są różne. Albo olewamy, albo próbujemy odwrócić jej uwagę, albo próbujemy dyskutować. Wczoraj starałam się jej nawet wytłumaczyć, że głupie jest to jej gadanie i któregoś dnia wykracze sobie jakąś konkretną dolegliwość. Co wiązało się oczywiście z całą dygresją na temat tego, co to znaczy „wykracze”. I gdy po tym moim przydługim wykładzie ona znowu jęknęła: „do szpitala” – przyznam, że troszkę nie wytrzymałam.

Ja: No dobra, jedziemy do szpitala. W twoim pokoju będzie szpital. 

Ewa: Dobrze. 

Ja: No to wstawaj, idziemy. 

Ewa: Na ręce, karetką? 

Ja: Nie, nie ma takiej opcji. Wszystkie karetki są zajęte, musisz sama się doczłapać. Jak ja byłam ostatnio w szpitalu, to sama tam doszłam. 

Ewa (wstając i człapiąc w kierunku swojego pokoju): No dobrze…

Ja (wskazując na łóżko i udając pielęgniarkę-służbistkę): Tu proszę się położyć, przykryć kołdrą, pan doktor przyjdzie i panią zbada. Proszę czekać. Obchody są dwa razy dziennie, następny będzie wieczorem. 

(swoją drogą uważam, że miała naprawdę masę szczęścia, że ją od razu na ten wyimaginowany oddział przyjęli)

Ewa: Boli mnie nóżka…

Ja (przerywając jej wpół słowa): Proszę czekać na lekarza.

I wyszłam z pokoju, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.

Po jakimś kwadransie siedzenia i czekania na wyimaginowanego lekarza, który miał pojawić się dopiero za kilka godzin, przyszła do salonu, siadła na kanapie i pod nosem mruknęła: „już mnie nic nie boli”.

Służba zdrowia ma naprawdę uzdrawiającą moc:)

Jedzenie

Jedzenie

Po ponad półtora roku nadszedł wreszcie ten moment – Ewa zaczęła jeść w przedszkolu. I wprawdzie nie jest w stanie zjeść pełnego posiłku, a jej repertuar to głównie pieczywo/owoce/makaron, ale coraz częściej potrafi przetrwać cały dzień bez napoczynania tego, co ma spakowane w plecaku (a co było dotychczas podstawą jej przedszkolnego żywienia). Codziennie też próbuje nowych potraw. Najczęściej kończy się tylko na próbowaniu, ale w jej przypadku to już OGROMNY sukces.

Chętnie przypisałabym sobie sukces w tym zakresie, ale niestety nie mogę:) Cała zasługa przypada p. Agnieszce, pedagogowi specjalnemu Ewy. Włożyła w to naprawdę masę pracy – najpierw przyzwyczajała Ewę do jedzenia na przedszkolnych talerzach, później do widoku przedszkolnego jedzenia, a ostatnio – namawiała do próbowania nowych potraw. Cała operacja trwała wiele miesięcy i były oczywiście okresy, kiedy Ewa niespecjalnie lubiła pory posiłków w przedszkolu (jeśli pojawiałyśmy się w przedszkolu w porze śniadania, to wolała zjeść siedząc ze mną w szatni). Ostatecznie jednak coś tam w przedszkolu próbuje, z p. Agnieszką jest ciągle w dobrej komitywie, więc sukces został osiągnięty! 🙂

Śnieg

Śnieg

IMAG0441

Nareszcie spadł śnieg, więc staramy się maksymalnie wykorzystać panujące warunki. Nawet tak banalna czynność jak przejście z przedszkola do samochodu potrafi nam zabrać z kilkanaście minut. W piątek po południu pobiliśmy chyba rekord w tym zakresie – spędziliśmy z pół godziny na przedszkolnym boisku. Ewa musiała koniecznie „pobawić się z chłopakami” – czyli z Kubą i jego starszym bratem. W repertuarze było: lepienie bałwanów (tak, w liczbie mnogiej!), turlanie się po śniegu, robienie aniołków, zabawa w berka, oraz – a w zasadzie przede wszystkim – zżeranie śniegu w tajemnicy przed rodzicami. Hitem natomiast okazała się zabawa wymyślona przez Adama, czyli lizanie jednego z bałwanów po nosie:)

Swoją drogą, w tym trzyosobowym zestawie Ewa wydawała mi się oazą spokoju. Chłopcy biegali, przewracali się nawzajem na śnieg – a ona cierpliwie toczyła wokół nich kolejne kule śnieżne. Fajnie tak zobaczyć ją czasami na tle jeszcze bardziej ruchliwych dzieciaków – człowiek docenia to co ma:)

[A nie, jednak na miano „oazy spokoju” najbardziej zasłużył Denisowiczek, który całą tę imprezę przespał w nosidełku, „zaparkowany” pod ścianą przedszkola:))]

Gdy później tego samego dnia do domu wrócił Dawid, Ewa powitała go w progu następującym komplementem:

„Tato, jesteś pyszny jak mokry bałwan!”

 

Na różowo

Na różowo

Realia posiadania starszej siostry (z perspektywy Czwartego):

  • Większość czasu spędzasz zawinięty w różowe kocyki (spadkowe po siostrze). Oczywiście posiadasz też takie nie-różowe, ale tak się zawsze ucieszysz, że cię w nie zawiną, że zaraz je czymś pobrudzisz i znowu lądują w praniu (a ty – znowu w różowym kocyku).
  • Brokat we włosach. W zasadzie przez większość twojego życia.

Mam nadzieję, że za jakieś kilkanaście lat nie będzie miał nam tego wszystkiego za złe…:)

Zaproszenie

Zaproszenie

Po jednej z ostatnich wizyt w sali zabaw, Ewa nabrała ochoty na zorganizowanie przyjęcia urodzinowego. Dla dzieci. W sali zabaw najlepiej. Z balonikami  i całym tym urodzinowym anturażem. I jak to bywa z większością „ochot” Ewy – momentalnie przeszła do realizacji swoich planów. Nie dała sobie wytłumaczyć, że jej urodziny są przecież dopiero pod koniec marca – trzeba JUŻ! dmuchać balony, wieszać girlandy i wypisywać zaproszenia.

Wieszanie dekoracji póki co udało nam się jakoś spacyfikować (szczególnie, że nie doszliśmy ostatecznie do porozumienia, GDZIE KONKRETNIE mielibyśmy je wieszać), aktualnie jesteśmy na etapie przygotowywania zaproszeń. Myśleliśmy, że nasza rola ograniczy się tylko do przyniesienia artykułów papierniczych, ale Ewa oczekiwała jeszcze pomocy w wypisywaniu kartek. To znaczy – któreś z nas miało pisać pod jej dyktando (a jak już wiecie, Ewa potrafi bardzo kwieciście się wypowiadać – co oznaczało dużo pisania:)). Udało nam się jednak osiągnąć pewien kompromis – ona dyktowała, któreś z nas wypisywało kartkę ołówkiem, ona to później poprawiała pisakami.

Oczywiście, na jednym zaproszeniu się nie skończyło.

W którymś momencie Tata jednak stracił cierpliwość… 😉

IMG_6716_2