Ojcowskie powody do dumy

Ojcowskie powody do dumy

Powody do dumy z dziecka mogą być różne. Są powody „uniwersalne”, takie, z których dumni są oboje rodziców. Ale jest też taki specyficzny rodzaj dumy, którą odczuwa się w momencie, w którym dziecko robi coś tak jak my, coś, co wyjątkowo je do nas upodabnia.

Zaczęło się wczoraj rano. Ewa tego dnia jechała do przedszkola z Tatą – ja starałam się odespać noc spędzoną na smarkaniu i pokasływaniu (przytargała Bestia jakąś zarazę z przedszkola, zmutowała, matce sprzedała, i teraz ja się muszę męczyć). Po jakimś czasie dostałam relację o tym, jak Dawidowi poszło zostawienie Ewy w przedszkolu (czasami jest z tym problem).

IMG_3684

Po południu Ewę odbierałam już sama. Przy wsiadaniu usłyszałam oczywiście standardową prośbę:

Ewa: Obejrzymy bajeczkę? 

Ja: Dobrze. A co oglądałaś rano?

Ewa: Bajkę o klockach! 

Włączyłam jej więc kolejny odcinek i jedziemy „złapać Tatę” na metro.

Dawid wsiada do samochodu, chwilę rozmawiamy i nagle orientuje się, co robi jego córka.

Dawid (podekscytowany): Star Warsy ogląda? 

Widziałam po minie, że już kombinuje, jak to będą niedługo razem oglądać, już nie tylko bajkę z klockami, ale też pełnometrażowe filmy, jak będą chodzić na premiery do kina (a zapowiada się, że kolejnych części będzie jeszcze sporo). Ja nigdy nie dałam się wciągnąć – no, obejrzałam ze dwa czy trzy, ale bez przekonania – nie jest to mój ulubiony rodzaj rozrywki. Na premiery kolejnych części Sagi Dawid musi chodzić z kolegami:)

Kolejny powód do dumy nastąpił dzisiaj rano, zaraz po tym, jak wstaliśmy (wszyscy) i rozłożyłyśmy się na kanapie na poranną porcję głaskania (Ewa i ja). Chwilę sobie tak leżałyśmy, po czym Ewa spojrzała z kanapy w kierunku kuchni, poderwała się nagle i krzyknęła:

Ewa: Mamusiu, patrz, w kuchni jest robot!

Ja (śmiejąc się): No jest!

IMG_3682

(w kuchni stał wypożyczony ze sklepu odkurzacz do dywanów, który Dawid przywiózł wczoraj późnym wieczorem, żeby wyprać kanapę)

Ewa: Mogę przywitać się z robotem?

Ja: No wiesz, ale to musiałabyś spytać Taty. 

W tym momencie do pokoju wchodzi Dawid, który nie słyszał wcześniejszego dialogu.

Ewa: Tata, w kuchni jest robot!

Dawid (nie wiedząc za bardzo o co chodzi – stał w takim miejscu, że nie widział, co stoi w kuchni): Robot? Jaki robot?

Ewa: Robot! 

Ja: Ewa, a gdzie ten robot występuje?

Ewa: W bajce z klockami! 

W tym momencie Dawid stanął w miejscu, z którego można było już dojrzeć robota, więc załapał, o co chodzi Ewie. Zauważyłam też na jego twarzy pełną dumy minę pod tytułem: „opowiem chłopakom w pracy” 🙂

Dawid: R2D2? 

Ewa: Tak!!!

Nie jest to jednak koniec opowieści. Chwilę później bawiliśmy się w zgadywanki – opisywaliśmy Ewie jakąś postać z bajki (zaczęło się od potworów z „Potwory i Spółka”, ale potwory nam się dosyć szybko skończyły, więc musieliśmy wymyślać kolejne postaci), a ona zgadywała, o kogo chodzi. W pewnym momencie Dawid zadał taką zagadkę:

Dawid: A kto to jest… ubrany cały na czarno i mówi tak (tutaj Dawid zasłonił dłonią usta): „Luke, jesteś za wysoko!”

A Ewa na to (z pewnym rozmarzeniem): Tata!

image1

(komiks pochodzi z książki „Darth Vader i przyjaciele” Jeffrey’a Browna)

Jestem przekonana, że mój Mąż w którymś momencie pomyślał sobie: „Żona trafiła mi się taka sobie, jeśli chodzi o oglądanie Star Warsów. Ale za to córka… widać, że to moje geny” 🙂

Weekendowe próby wychowywania

Weekendowe próby wychowywania

W zeszłym tygodniu byłam w Synapsisie na spotkaniu autorskim z Rock’n’Rollowy Autyzm Tata, który wydał ostatnio książkę „Słowo na A”. I jedną z rzeczy, które zapamiętałam z tego spotkania jest to, że rodzic nie musi być terapeutą swojego dziecka, ale ważne, żeby chociaż nauczył je wkładać buty i zapinać bluzę – i to już bardzo ułatwi terapeucie czy wychowawcy pracę z dzieckiem:)

Jest to filozofia, z którą jak najbardziej się zgadzam – trzeba nauczyć dziecko jak największej samodzielności, stąd te nasze wszystkie wycieczki i motywowanie Ewy na przykład to tego, żeby sama kupiła sobie ciastko w sklepiku (przy okazji – wczoraj jej się to udało, sama zagadała, wybrała ciastko i zapłaciła:)). Ale ubieranie się – z tym mamy ostatnio gigantyczny problem. I nawet nie chodzi o to, że Ewa nie potrafi sobie założyć sama skarpetek czy koszulki, ale o to, że jej się nie chce. Nic jej się nie chce i ciągle jest na „nie”.

W tygodniu staram się ją namawiać do samodzielnego ubrania się, ale ostatnio w większości przypadków kończy się w ten sposób, że albo pokazuję „mobilizator” w postaci telefonu z grą, który zostaje udostępniony po założeniu jakiejś konkretnej części odzieży, albo wręcz wtykam jej ten „mobilizator” w ręce i ubieram ją sama. W przeciwnym wypadku jest jęk, że „nie chcę do przedszkola”, „w przedszkolu jest nudno”, „chcę spać”, „boli mnie rączka/nóżka/brzuszek/włosek”, „nie chcę zakładać majtek/koszulki/spodni”, „chcę inne” („te?” „nie, inne!”). Potrafi tak przez cały ranek, aż nie mamy już za bardzo czasu, żeby prowadzić dyskusje, bo trzeba się po prostu zbierać i wychodzić.

W weekendy czasu jest nieco więcej, więc możemy pozwolić sobie na rozwiązanie pod tytułem: „to jak się ubierzesz to pojedziemy na basen”. Basen znajduje się u Ewy w kategorii „rozrywka”, więc powinien skutecznie zrekompensować niewygody związane z koniecznością ruszenia się z kanapy i ubrania się.

Czas od postawienia ultimatum do ostatecznego wyjścia z domu: prawie 5 godzin. A mieliśmy pójść w miejsce, które Ewa bardzo lubi i które samo w sobie jest atrakcją!

Mimo wszystko jednak dzień nie był tak całkowicie pozbawiony sukcesów. Oprócz wspomnianego wcześniej debiutu w zakresie nawiązywania dialogu z Panią-Sprzedającą-Ciastka-w-Sklepiku, Ewa wdała się również w rozmowę w szatni, z mamą pewnej dziewczynki.

Pani (widząc koszulkę z Nemo, w którą ubrana była Ewa), do swojej córki: Popatrz, dziewczynka ma Nemo!

Ewa spojrzała na swoją koszulkę, uśmiechnęła się do siebie, po czym podniosła wzrok na dziewczynkę i dojrzawszy w jej ręku soczek z Elsą): Co ty masz? 

Pani (dziewczynka była zajęta piciem): Soczek. 

Ewa: Z Elsą!

Pani: Tak, z Elsą. 

Ewa: Lubię soczek! O, masz banana! 

Pani: Lubisz banany? 

Ewa: Tak! 

Za każdym razem, kiedy widzę Ewę nawiązującą z kimś kontakt, prowadzącą tak rozbudowany dialog, myślę sobie: „jest bardziej kontaktowa ode mnie, więc na pewno poradzi sobie w życiu” 🙂

 

[Na zdjęciu – Ewa goniącą łyskę. O tym, że to łyska, wiemy oczywiście od Babci Jadzi, same takie mądre nie jesteśmy (ja ją początkowo sklasyfikowałam jako „dziwną czarną kaczkę z białym czymś na głowie”). Znowu byłyśmy dzisiaj karmić kaczki;)]

Czerwony Kapturek

Czerwony Kapturek

Czytamy książkę. A w zasadzie – robimy przerwę w czytaniu książki na omawianie ilustracji. Ewa zadaje pytania, po czym sama na nie odpowiada.

IMG_3655

Ewa: A co to jest?

Ja: No co?

Ewa: Wilk! A co to jest?

Ja: Kto to jest.

Ewa: Kto to jest? 

Ja: No kto? 

Ewa: Czerwony Kapturek! A co trzyma dziewczynka? 

Ja: No co trzyma? 

Ewa: WINO!

IMG_3651

To tak jakbyście się zastanawiali, co KONKRETNIE niósł Czerwony Kapturek w koszyczku do babci. I czemu wilk na tej ilustracji jest taki potulny…;)

(Nie mam zielonego pojęcia, skąd ona bierze niektóre słowa, tego z pewnością nie podłapała w domu. Ale jeśli nie w domu – TO GDZIE?! :))

 

Koleżanka

Koleżanka

Poranki wyglądają u nas ostatnio w miarę podobnie – najpierw nie mogę Ewy wyciągnąć z domu (apogeum nastąpiło w środę – było na tyle ciężko, że w przedszkolu wylądowałyśmy dopiero koło 11), później trochę marudzi przy wejściu do sali. Po czym po południu Pani Agnieszka melduje mi, że „Ewa miała super dzień”. Może więc suma marudzeń w ciągu doby musi być zawsze taka sama? 🙂

W piątek było już na szczęście trochę lepiej, udało nam się więc dotrzeć do przedszkola mniej więcej w porze śniadania. W drzwiach spotkaliśmy koleżankę z grupy Ewy – Hanię, wraz z mamą. Hania szła z równie niewyraźną miną, jak Ewa w poprzednich dniach.

Ewa (wskazując drewniany klocek z cyferkami, który Hania ściskała w ręku): Co to jeeest? 

Hania milczy, więc odpowiada mama Hani: A, to telefon Hani. Ostatnio nie chce się z nim rozstawać. 

Idziemy do szafek i rozpoczynamy procedurę przebierania butów i ściągania kurtek.

Mama Hani: Wiesz Haniu, muszę ci chyba kupić nowe kapcie, bo te się robią za małe. 

Ewa: A ja mam kapcie z misiem. Misiem pandą! 

Hania wreszcie się odzywa i mówi: Ja chcę kupić kapcie z misiem pandą. Jak Ewa! 

Mama Hani: No dobrze, pojedziemy, może takie kupimy. A może z jakimś motylkiem albo biedronką…

Hania: Nie! Ja chcę z misiem pandą, takie jak Ewa! 

Mama Hani: No dobrze, dobrze, może takie kupimy. 

W tym czasie Ewa zaczyna grzebać w plecaku w poszukiwaniu pudełka ze śniadaniem.

Ewa: Chcę coś zjeść! 

Ja: No to się świetnie składa, bo właśnie Twoja grupa chyba jest w stołówce na śniadaniu. 

Mówiąc to czekam na protest, bo ostatnio Ewa wyjątkowo nie lubi chodzić na stołówkę, jeśli w tej porze trafimy do przedszkola – najchętniej poszłaby od razu do sali lub zjadła śniadanie w szatni.

Hania: Ja też chcę jeść! 

I w tym momencie dzieje się rzecz nieoczekiwana – Ewa łapie Hanię za rękę i mówi: Chodź, pójdziemy razem na śniadanko!

W ostatniej chwili udaje mi się przypomnieć Ewie o pożegnalnym buziaku. Dziewczynki wyhamowują i Ewa daje mi buziaka. Później przechodzą koło mamy Hani i zatrzymują się, żeby Hania mogła dać jej buziaka. Po czym trzymając się ciągle za ręce, w podskokach, kicają razem do stołówki.

A my z mamą Hani stoimy w tej szatni, nie bardzo wiedząc, co się właśnie wydarzyło.

Później, kiedy dziewczyny są już w stołówce, mama Hani opowiada, że dziewczynka miała zły tydzień, ciężko ją było wyciągnąć i codziennie w zasadzie był płacz przy zostawianiu jej w przedszkolu. Stąd jej zaskoczenie, że dzisiaj tak gładko poszło.

Moje zaskoczenie było chyba większe. Moja córka rozpoczęła rozmowę, zaproponowała aktywność, zainicjowała kontakt fizyczny.

I nie wiem, czy to dlatego, że miała tego dnia dobry dzień. A może po części dlatego, że tego dnia rano opowiadałam jej, że w przedszkolu pewnie czeka na nią Julia (dziewczynka, która kilka dni temu dołączyła do grupy, a z którą Ewa się podobno fajnie bawiła poprzedniego dnia) i pewnie Julii będzie miło, że spotka się z Ewą, może nawet będzie jej łatwiej w tych pierwszych dniach w przedszkolu? Bo przecież fajnie jest spotkać znajomą twarz, wtedy łatwiej jest przyzwyczaić się do nowego miejsca. Może Ewa wzięła sobie do serca to, że jest ważna dla swoich trochę młodszych koleżanek, że to ona może im pomóc?

 

Epilog:

Tego samego dnia siedzimy sobie razem na tarasie, Ewa coś tam dłubie w piaskownicy, pozornie niezainteresowana moją i Dawida rozmową. Zaczynam opowiadać o porannej historii z Hanią.

Ja: Wchodzimy z Ewą do przedszkola, w korytarzu spotykamy koleżankę Ewy z grupy, Hanię. I jej mamę. Idziemy do szatni…

Ewa: …i ja wzięłam dziewczynkę za rękę i poszłyśmy na śniadanie! 

Nie ma to jak popsuć komuś opowiadanie historii i przejść od razu do pointy;)

IMG_3385

(zdjęcie: fragment pracy plastycznej zrobionej przez Ewę w przedszkolu)

Jak jej to powiedzieć?

Jak jej to powiedzieć?

Staram się nie kłamać swojemu dziecku. Nie, wróć. Nie kłamię swojemu dziecku. Żadne tam: „pojedziemy teraz na wycieczkę” – gdzie „wycieczka” oznacza wizytę w przychodni i pobieranie krwi. Żadne: „telewizor się popsuł”, kiedy jest koniec bajki. Żadne: „mama tylko wyskoczy na chwilę do toalety i zaraz przyjdzie”, kiedy muszę ją zostawić na cały dzień w przedszkolu. Wydaje mi się, że precyzyjne informacje są lepsze niż kłamstwo, które z reguły wcześniej czy później wychodzi na jaw i powoduje spore rozczarowanie. I zawód, że mama oszukała, że miało jej nie być tylko chwilkę, a nie było długo.

Nie oszukujemy Ewy – przez co łatwiej nam niektóre rzeczy przeforsować. Ona WIE, że jeżeli coś jej powiemy lub obiecamy, to tak będzie. I dzięki temu nam ufa.

Tyle że… czasami nie mówię jej wszystkiego;)

Dawno temu, jeszcze jak Ewa nie chodziła do przedszkola, ale chodziła codziennie na terapię – pakowałam jej w ramach drugiego śniadania shake’a, na którego przepis poleciła nam pani dietetyk. Shake był na bazie awokado i owoców, do tego mleko ryżowe.

Później Ewie jakoś się shake znudził, plan dnia nam się zmienił i skończyło się na tym, że Ewa zapomniała, że takie domowe shake’i lubi.

Ale było jedno miejsce, z którego w dalszym ciągu, raz na jakiś czas, shake’i pijała. Wprawdzie nie identyczne jak tamte polecane przez panią dietetyk, bo w 100% owocowe, ale jednak. Minus był taki, że jej ulubiony „Skok na sok” można było dostać zaledwie w czterech miejscach w Warszawie, a do najbliższego trzeba było jechać jakieś 10km (i czasami autentycznie jechaliśmy tam tylko na soczek, bo Ewa miała ochotę:)).

Jakiś czas temu zaczęłam więc kampanię mającą na celu… lekkie zmodyfikowanie całego rytuału.

Najpierw parę razy pojechałam po ten soczek i przywiozłam Ewie, jak ją odbierałam z przedszkola.

Któregoś dnia zrobiłam prawie-identyczny sok w domu i przelałam go do wymytego wcześniej kubeczka od oryginalnego soku. Tego dnia jak gdyby nigdy nic podałam Ewie kubek z sokiem – ale cała w środku zamarłam w oczekiwaniu, co się dalej stanie (jak w tej historii z kotletem:)). Wypiła!

Następnego dnia przyniosłam ten sam sok, ale w innym kubeczku (już takim wielorazowym). Wybrałam najbardziej atrakcyjny kubeczek z dostępnych. „Wiesz, tamten kubeczek mi się uszkodził, musiałam przelać do tego” (i to w zasadzie była prawda – oryginalny kubeczek poleciał wcześniej do kosza:)). Wypiła!

Później – etapami modyfikowałam sok tak, aby smak pozostał mniej więcej ten sam, ale zawartość była jednak jakby zdrowsza. Podmieniałam część owoców na awokado, dodałam też EyeQ (taki preparat na koncentrację).

Od kilku dni Ewa pije już „docelową” miksturę. Codziennie. Pełen sukces!

Żebym tylko wiedziała jak jej powiedzieć, że nie jeżdżę po to do jej ulubionego baru w Arkadii, ale robię w domu…:))

img_3430

Mówienie

Mówienie

Mówienie do Ewy ewoluuje powoli w rozmowy z nią. To niesamowite, kiedy mówię do niej coś, na co jeszcze miesiąc temu by mi nie odpowiedziała, a teraz ona odpowiada – jak gdyby robiła to zawsze:) Na przykład ostatnio – wstałyśmy rano i okazało się, że muszę wyjść do sklepu po masło. Dawida już nie było, więc postanowiłam zostawić ją na chwilę samą – uzbrojoną w telefon z bajkami i z przykazem, że ma się nie ruszać z kanapy. Wracam i oznajmiam jej (chociaż wiem, że pewnie nie będzie reakcji, bo siedzi wpatrzona w bajkę):

Ja: Kupiłam masło, zrobię Ci zaraz rogala!

Ewa: A ja oglądam „Niedźwiedzia w dużym niebieskim domu!”

Kiedyś nie było szans, żeby mi odpowiedziała cokolwiek.

Etapy naszych rozmów z Ewą – a w większości mówienia do Ewy – były różne. Na początku, jeszcze jak Ewa była niemowlakiem, było dużo opowiadania – funkcjonowaliśmy w zasadzie jako narratorzy tego, co się działo wokół („Teraz pójdziemy przebrać pieluchę. Najpierw zdejmujemy śpiochy…teraz mama odpina body… O, popatrz, lampa się świeci! Podoba Ci się?”). Nie wiem jak Dawid, ale mi to dawało poczucie, że ktoś mi towarzyszy, że mogę z kimś w danym momencie pogadać – nawet, jeśli ta druga osoba jest ciągle na etapie „spanie-jedzenie-wydalanie” i nie ma opcji, żeby mogła sensownie odpowiedzieć.

Później dowiedzieliśmy się o diagnozie i mówiliśmy dalej. Z tym, że dostaliśmy po drodze kilka wskazówek odnośnie tego, co i jak powinno być wypowiadane, żeby maksymalnie ułatwić Ewie budowanie słownika (Imię dziecka w jednej, ustalonej formie, bez zdrobnień i przezwisk. O sobie mówić w trzeciej osobie: „mama zrobi to i tamto”. Rzeczowniki najlepiej używać w mianowniku, żeby konkretne słowo mogło jak najlepiej się utrwalić).

Później była intensywna nauka komunikacji jako takiej – bo to najbardziej u Ewy kulało. Wdrożyliśmy obrazki (PECSy), a podjęcie przez Ewę jakiejkolwiek inicjatywy w celu zakomunikowania nam czegoś nagradzaliśmy pochwałami.

Teraz Ewa już mówi. Ciągle ma problemy z prowadzeniem dialogu, z reakcją na zadane pytanie, jeśli jest zajęta jakąś czynnością. Z uściśleniem komunikatu („jaką mam ci podać książeczkę?” „tą!” „ale jaką, podaj tytuł” „tą!”). Ciągle też preferuje nas jako odbiorców komunikatów.

Staramy się więc na różne sposoby trenować to mówienie. Często odsyłamy ją z danym komunikatem do innej osoby – Ewa mówi mi na przykład, że chce pić, a ja na to, żeby poszła do Taty, który jest teraz w kuchni, i mu to powtórzyła. To wprowadza pewien zamęt – trzeba się ruszyć, dojść do kuchni, i co najważniejsze – nie zapomnieć, po co się szło (a z utrzymaniem uwagi też mamy pewien problem) 🙂 W podobny sposób ćwiczymy również na wyjazdach – tam jest o tyle trudniej, że w podobnej sytuacji trzeba dogadać się już nie z tatą lub z mamą, ale z babcią lub dziadkiem. A to już jest trudniejsze. Swoją drogą, nie wiem, czy dziadkowie wiedzą, dlaczego my tak Ewę ciągle do nich odsyłamy – niemniej jednak powinna uczyć się dogadywać z różnymi osobami, nie tylko z nami.

Ćwiczymy też dogadywanie się w warunkach całkowicie „bojowych” – czyli z zupełnie obcymi ludźmi, np. w sklepie. Ewa dostaje do ręki monetę, instrukcję, co mniej więcej powiedzieć – i dalej niech radzi sobie sama. Cel zakupów – najczęściej coś słodkiego – jest z reguły wystarczającą motywacją do działania:) Swoją drogą, pierwszy soczek w kartoniku nabyła mając ledwie skończone trzy lata (nie było to takie trudne, gdyż sklep był samoobsługowy, tak więc mówienie ograniczone do minimum:)).

Jest jednak jeden problem z trenowaniem w sklepie, o czym przekonaliśmy się wczoraj w sklepiku na basenie. Mianowicie – Ewa jest zbyt niska i często nie widać jej po prostu zza lady;) Cóż, musimy potrenować również przywoływanie uwagi ekspedientek:)

Boli…

Boli…

Jedną z ulubionych rozrywek Ewy podczas wyjazdów do dziadków jest kąpiel. W każdym miejscu ten rytuał wygląda nieco inaczej, jest jednak coś, co wszystkie te miejsca łączy – jeśli Ewa ma ochotę zużyć cały bojler z wodą, to jej z pewnością na to pozwolą:)

U Babci Oli głównym punktem programu jest miska wstawiona do wanny i sącząca się do tej miski woda z kranu. Czemu nie prosto do wanny, zapytacie? Otóż dawno temu okazało się, że Babcia Ola nie może znaleźć korka do wanny, nie ma więc sposobu, żeby tę wannę zatkać. Ewie tak spodobał się ten sposób kąpania się, że nie było już mowy o tym, aby ten schemat zmienić.

No i siedzi Ewa ostatnio w tej swojej misce, woda ciurka z kranu. Drzwi uchylone, my zajmujemy się swoimi sprawami – nie śmiemy przeszkadzać w skrupulatnym przelewaniu wody z miski do miseczki, kubeczka, wiaderka, konewki (w znanej tylko Ewie kolejności)…

Nagle z łazienki dobiega krzyk:

Ewa: Tata! Mama! Pomocy!!!

Dawid wpada do łazienki i pyta: Co się stało?!

Ewa, płaczliwym głosem: Boli…

Dawid: Ale co boli?

Ewa podnosi rękę do góry, przesuwa nią po włosach i łapiąc jedno pasmo mówi: Włosek…

Dawid, próbując nie wybuchnąć śmiechem: Ale co się stało, że włosek boli? 

Ewa: Zamoczył się…

Może byśmy i się przejęli, ale z ust osoby, która potrafi bez mrugnięcia okiem wskoczyć do basenu albo dać sobie wylać na głowę wiadro wody, taki tekst brzmi raczej śmiesznie;)

giphy

O miłości

O miłości

Przed snem.

Ja (głaszcząc Ewę): Kocham Cię. 

Ewa jest tego wieczoru w nastroju „na nie”: Nie kochasz.

Ja: Kocham.

Ewa: Nie masz mówić!

Ja: Ale Ewa, to nie Ty decydujesz, czy ja Cię kocham, czy nie. Kocham Cię, to fakt. Nic na to nie poradzisz.

Ewa: Nie kochasz!

Ja: Kocham. Lubię Cię głaskać. Lubię sprawiać Ci przyjemność. Opiekuję się Tobą. Zależy mi na Twoim szczęściu. Tęsknię, jak Cię dłużej nie widzę. To wszystko znaczy, że Cię kocham. Ty nie musisz mnie kochać, nie musisz mi mówić, że mnie kochasz. Ja Ciebie kocham i zawsze będę. 

Mija chwila i w pewnym momencie słyszę cichutkie: Opiekuj się mną…