W sali zabaw

W sali zabaw

Obserwowanie Ewy w sali zabaw to rozrywka, której oddajemy się już od wielu lat. I niezmiennie zadziwia nas postęp, który wtedy u niej widzimy.

Na przykład ostatnio – jesteśmy razem w sali zabaw w Ikei. Zasadniczo dziecko przebywa w tej sali samo, bez rodzica – ale w regulaminie jest punkt, że jeżeli dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności, to rodzic musi z dzieckiem wejść. No więc wchodzę z Ewą, siadam sobie na stołeczku gdzieś pod ścianą i udaję, że mnie nie ma (i że wcale nie jest mi głupio, tak siedzieć wśród tych dzieci:)). Ewa jest uczona, że w sali zabaw powinna bawić się z dziećmi, a od rozwiązywania większości problemów są panie z obsługi. Mama i Tata robią tylko za dekorację i absolutnie nie mają w planie się z nią bawić. Wiem, brzmi brutalnie, ale chcemy, żeby przyzwyczaiła się do ogólnych standardów i miała warunki maksymalnie zbliżone do warunków i zasad obowiązujących inne dzieci. I wiecie – Ewa daje radę:) Ostatnio na przykład widziałam, jak podeszła do Pani z obsługi i poprosiła o picie (podpatrzyła to u dwóch starszych dziewczynek, podczas wcześniejszej wizyty). Pani akurat kogoś obsługiwała i poprosiła Ewę, by zaczekała. Ewa odeszła kawałek, trochę się pobawiła. Pani chyba o piciu zapomniała, więc Ewa upomniała się o nie po raz drugi.

Wyręczanie we wszystkim niczego dziecka nie nauczy

Trochę było mi głupio – co też musiały sobie myśleć o mnie te panie? „Siedzi taka i w komórce dziubie, zamiast własnemu dziecku dać pić”. Ale wyręczanie we wszystkim niczego tego dziecka przecież nie nauczy…

Kilka dni temu, już w innej sali zabaw, obserwacje prowadził Dawid. Przyznał później, że nie mógł oderwać oczu od Ewy, która wraz z inną dziewczynką budowała coś z wielkich klocków. Prowadziły przy tym szereg ustaleń – gdzie jaki klocek, którędy będą wchodzić, „a teraz ty powiedz: puk-puk, a ja wyjrzę wtedy przez okno”. Ewa nie dość, że miała chęć bawić się z innym dzieckiem, to jeszcze z nim WSPÓŁPRACOWAŁA. I była wyraźnie tą zabawą zafascynowana!

Wizyty w salach zabaw są dla nas niesamowite. Nikt nie mówi o zajęciach z logopedą czy psychologiem. Można natomiast popatrzeć na dziecko i stwierdzić, że w zasadzie niewiele różni się od innych…

Trudne tematy

Trudne tematy

Podczas ostatniego weekendu u Babci Oli postanowiliśmy pojechać na cmentarz, na grób mojego Dziadka. Zapaliliśmy znicze, podumaliśmy chwilę nad grobem i zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Idąc w kierunku bramy cmentarza zagadałam do Ewy:

Ja: A wiesz, przed chwilą byliśmy na grobie mojego Dziadka. 

I tu trochę się zawiesiłam. Jak wytłumaczyć czterolatce koncepcję śmierci? Bo jeśli powiem, że Dziadek umarł – to mogę spowodować lawinę dalszych pytań. A nie chcę, żeby niepotrzebnie ją to zestresowało – czasami jest tak, że słyszy jakiś komunikat, który nam wydaje się w miarę normalny, a później okazuje się, że ta informacja w niej zostaje, kiełkuje, jest poddawana dalszej analizie – i tydzień/miesiąc/rok później ujawnia się w zupełnie nieoczekiwanej dla nas formie.

Kiedyś na przykład czytaliśmy książkę o dziewczynce imieniem Dunia (z tego co pamiętam, było to „Moje szczęśliwe życie” Rose Lagercranz i Evy Eriksson – swoją drogą możemy śmiało polecić wszystkie książki z tej serii). I był tam fragment o tym, że Dunia mieszka tylko z tatą, bo jej mama kiedyś bardzo zachorowała, była w szpitalu i później zmarła. Cały opis był bardzo ładny, delikatny i wydawałoby się – nie wymagający dodatkowych tłumaczeń.

Jakiś czas później zaszłam w ciążę. A początek ciąży jest w moim przypadku średnio przyjemny – non stop mdłości i wymioty, w zasadzie brak siły na nic. Miesiąc lub dwa wyrwane z życiorysu, spędzone na leżeniu plackiem w łóżku, wciskaniu w siebie kilku kęsów czegokolwiek i usilnych staraniach, żeby to cokolwiek zostało choć przez chwilę w żołądku.

Mając już doświadczenie z poprzedniej ciąży – mogliśmy się do tego w miarę przygotować. Do i z przedszkola woził  Ewę Dawid, wspomagany w niektóre dni przez naszą byłą Nianię. Cała logistyka była wtedy na jego głowie – musiał nie tylko ogarniać potrzeby Ewy, ale też i moje. Dla niego to też nie były łatwe dwa miesiące:)

Wydawało się, że Ewa dosyć spokojnie przyjmuje moją niedyspozycję. Nie mówiliśmy jej, że jestem w ciąży – chcieliśmy poczekać, aż minie pierwszy trymestr i ciąża będzie już bardziej „pewna”. Poza tym – nie chciałam, żeby pojawiła się u niej myśl, że to brat lub siostra jest winny temu, że ja tak źle się czuję.

Ale pewnego dnia, kiedy wracali razem z przedszkola, Ewa zapytała Dawida: „Czy Mama żyje?”.

Dawid nie próbował za bardzo wtedy tego pytania analizować – odpowiedział po prostu, że tak. Ale pytanie pojawiało się później codziennie – zawsze na chwilę przed wejściem do mieszkania.

Stało się jasne, że Ewa się o mnie po prostu na swój sposób martwiła. I być może w ten sposób przeanalizowała historię Duni – jej mama też była chora i bardzo długo nie zdrowiała. Skoro tak było w przypadku Duni, to czemu nie miałoby być i w jej? Wtedy właśnie zdecydowaliśmy, że Ewa powinna jednak o mojej ciąży wiedzieć. Bo ciąża wprawdzie kończy się wizytą w szpitalu, ale na szczęście później wszyscy wracają do domu.

Ewa bardzo pozytywnie przyjęła informację o nowym lokatorze mojego brzucha i od tego czasu już na szczęście nie pytała, czy żyję.

Ale wizyta na cmentarzu zmusiła mnie jednak do powrotu do tego trudnego tematu. I wtedy, na szybko, mogłam zrobić tylko jedno – posłużyć się jakimś rozpoznawalnym przez Ewę motywem z filmu lub książki. Do Duni nie chciałam za bardzo wracać – na szczęście oglądaliśmy wcześniej bajkę, w której również pojawił się motyw śmierci bliskiej osoby (na szczęście nie tak bliskiej jak mama) – swoją drogą śmierci pięknie pokazanej.

https://youtu.be/VifEXP-ylmU?t=3m19s

Ja: Wiesz, Dziadek umarł, jeszcze zanim się urodziłaś. Tak jak babcia Vaiany, pamiętasz? Umarła, ale po śmierci zamieniła się w wielką płaszczkę i już zawsze opiekowała się Vaianą, zawsze była gdzieś blisko. 

7272fe5fd9c8c5820a658e9f6d0f595c

Myślałam, że na tym nasza rozmowa się skończy, ale Ewa kontynuowała temat:

Ewa: I Twój Dziadek też zmienił się w płaszczkę?

Ja: No nie wiem, trudno powiedzieć… może w jakieś inne zwierzątko, nie wiem. 

Ewa: Może w rybkę! Albo nie – w żyrafę! 

Rozmowa zupełnie nieoczekiwanie nabrała jakiegoś buddystycznego wymiaru – w sumie nie taki był mój zamiar, ale podobało mi się, że mogłyśmy odbyć tę rozmowę w tak pozytywny sposób.

Od tego czasu – a minął już ponad miesiąc – za każdym razem, gdy Ewa ogląda Vaianę i pojawia się scena śmierci Babci Tali, wykrzykuje: „To tak jak twój Dziadek, który zmienił się po śmierci w żyrafę!” 🙂

Świętowanie wg Ewy

Świętowanie wg Ewy

Ewa weszła ostatnio w fazę celebrowania różnych zdarzeń. Po jej własnych imieninach przyszedł czas na… Gwiazdkę. Znaleziony podczas porządków stojak do choinki stał się początkiem dwudniowej zabawy w Święta Bożego Narodzenia. Pakowała różne drobiazgi (trzeba jej było pomagać w zawiązywaniu kokard) i rozkładała wokół stojaka. Chodziła później wokół tych pakunków z notesem w ręku i odhaczała poszczególne pozycje:

„No dobra… jeden dla Mamy. Drugi dla Bobaska. Drugi dla mnie. I dla Taty!”

IMG_5718
Od lewej kolejno: prezent dla Taty (maskotka w kształcie pora), prezent dla Mamy (zawinięte w obrus zdjęcie Ewy), prezent dla Ewy (maskotka Rybki Mini-Mini), prezent dla Bobaska (jedna z pierwszych maskotek Ewy – pluszowa grzechotka w kształcie dinozaura, zwanego przez nas „Głową Konia”, a obecnie przez Ewę „Młotkiem” vel „Młociem”)

Gwiazda trwała u nas trzy dni i co chwilę trzeba było rozpakowywać i zapakowywać jakieś prezenty:) Wieczorami natomiast snuła plany o tym, jak to pójdziemy znowu po choinkę, a później ubierzemy ją w bombki, światełka i pierniki.

Wszystko trwałoby pewnie dużo dłużej, gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiła się nowa okazja – urodziny Taty.

Przygotowania należało rozpocząć odpowiednio wcześnie. Zaczęłyśmy od prezentu – i tutaj wprawdzie Tata sam nam podpowiedział, co chciałby dostać (plecak), a później brał czynny udział w wyborze modelu, niemniej jednak Ewa była w cały proces bardzo zaangażowana. Niestety, Tata nie skorzystał z jej rad dotyczących koloru plecaka („różowy!”) oraz jego wykończenia („obrazki z Kubusiem!”). No cóż, są gusta i guściki;)

Wszystkie inne elementy imprezy urodzinowej zaplanowała już sama. Ja tylko pomagałam w wykonaniu:) Tak więc ułożyła menu („tort czekoladowy z kremem czekoladowym, ze świeczkami!” – który pomogła upiec i własnoręcznie ozdobiła), zaplanowała dekoracje („transparent!” – kartki przygotowałam ja, a Ewa namalowała litery i „nanizała” je na wstążkę, po czym wspierała mnie psychicznie podczas ich wieszania), przygotowała czapeczki, trąbki, balony (dmuchać musiał jednak Tata:)), pomogła zapakować prezent, policzyła gości i nakryła do stołu.

IMG_5756 2

Była tak podekscytowana przygotowaniami, że zaraz jak skończyłyśmy robić tort – zażyczyła sobie przejście do kolejnej fazy urodzin, czyli zdmuchiwania świeczek. Urodziny miały być dopiero nazajutrz, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że przecież nic się nie stanie, jak będziemy świętować dwa dni z rzędu. I tak też się stało:)

Tort wyszedł nam okropnie słodki. Dla mnie praktycznie nie do przełknięcia, Dawid zjadł może ze dwa kawałki. Z kolei Ewa… Ewa od kilku dni je ten tort, po jednym kawałeczku dziennie, z namaszczeniem, siedząc przy stole i dziubiąc w cieście łyżeczką dopóty, dopóki wszystko nie zniknie z talerzyka. Co jest dużym postępem, bo z początku nie chciała nawet spróbować kremu – ale jak namówiłam ją do oblizania łyżki, to po chwili musiałam powstrzymywać, żeby nie zaczęła zlizywać masy wprost z biszkoptu:)

IMG_5748

Teraz zaczynamy powolutku planować Halloween:)

Skutki korzystania z YouTube’a

Skutki korzystania z YouTube’a

Ewa oświadczyła dzisiaj stanowczym głosem:

Ewa: Ten pokój w paski mi się NIE-PO-DO-BA! Chcę mieć różowy, z serduszkiem! Tata musi pojechać do sklepu po kubełek różowej farby i zrobić REMONT!

A wszystko było dobrze, dopóki nie obejrzała na YouTubie jakiejś reklamy. Jechaliśmy wtedy samochodem, więc nie bardzo nawet wiem, kogo  winić, jeśli się uprze i faktycznie będziemy jej musieli ten pokój odmalować:))

I w sumie nie wiem co jest zabawniejsze i co długoterminowo będzie mnie bardziej irytować – żądania związane z różowym pokojem czy rozbudowane wykłady robione mi przez czterolatkę na temat „wartości odżywczych mleka mamy, które budują super-odporność i super-mózg u bobaska” – to z kolei z innego filmiku, który dzisiaj obejrzała. Najprawdopodobniej z tego:

https://youtu.be/EJMzxl2KqcY

Nieudana misja

Nieudana misja

Usypiam Ewę (zazwyczaj wychodzę od niej zanim zaśnie, ale tym razem byliśmy poza domem, więc czekałam, aż wreszcie się wyciszy). Tego wieczora miała wyjątkową głupawkę – skakała po łóżku, wierciła się, budowała z poduszek i opowiadała jakieś niestworzone historie. Ja z kolei, jakoś wyjątkowo całym dniem zmęczona, lekko już przysypiałam. Ułożyłam się z brzegu podwójnego łóżka, na boku, tyłem do Ewy i jej kicania (raz, żeby przypadkiem nie „kicnęła” mi na brzuch, a dwa, żeby nie nawiązywać zbędnego kontaktu wzrokowego:)). Przed sobą położyłam komórkę z włączonymi kołysankami, które miały stworzyć Ewie nastrój odpowiedni do spania – tymczasem prawie uśpiły mnie.

I leżę tak sobie, zaczynam odpływać, powoli przestaje do mnie docierać to, co dzieje się za moimi plecami. Ewa też nie zwraca z początku na mnie uwagi – czasem już tak ma, że „wpada” w swój świat i sama jest sobie reżyserem, narratorem i poszczególnymi bohaterami.

W pewnym momencie przypomina sobie jednak o moim istnieniu – a może po prostu jestem jej potrzebna, żeby coś tam znowu zbudować z poduszek czy odegrać jakąś scenkę? Słyszę, że coś tam do mnie mówi, ale ja już, już zasypiam, więc zupełnie rozmyślnie postanawiam ją zignorować i nie otwierać oczu.

Ewa: Mama! Mamaaaaaaa!

Czuję, że klęcząc za moimi plecami opiera się o mnie. Patrzy na moją twarz. Chyba orientuje się, że zasnęłam, więc na chwilę milknie i nieruchomieje. Nad czymś myśli.

I nagle czuję, że kładzie się płasko na materacu. Scenicznym szeptem mówi: „Jestem ninja!” – i zaczyna czołgać się wzdłuż moich pleców i nóg. Okrąża stopy i czołga się z drugiej strony, w górę. Już wiem, że celem jest telefon z kołysankami, którego nie chciałam jej wcześniej dać. I kiedy już jest przy nim i prawie go łapie – otwieram oczy i udaremniam całą tę sprytną akcję.

Pamiętajcie: prawdziwy ninja nie mówi o tym, że jest ninja. To może popsuć misję:))

IMG_5737

Obrazek: Calvin i Hobbes, Bill Watterson

Bywa i tak

Bywa i tak

Weekendy są po to, żeby się „odchamić”. Facebook i blogi zalane zdjęciami znajomych – z dzieckiem w Łazienkach, Wilanowie, muzeum takim-a-takim, z koncertów muzyki poważnej i warsztatów medytacji. No to człowiek też by chciał tak samo, żeby później nie było, że jedynym odwiedzanym przez nas miejscem jest sala zabaw w Arkadii i kino (i to bynajmniej nie z filmami alternatywnymi:)).

No to poszliśmy. Tym razem było dosyć niskobudżetowo – wybraliśmy się bowiem na poranek muzyczny „Rozśpiewane SMYki w świecie MUzyki”.

Wszystko zaczęło się od tego, że pomyliliśmy miejsce. A dokładniej – ja pomyliłam. O koncercie dowiedziałam się z ulotki, którą znalazłam w naszej bibliotece, później przypomniał mi o tym wpis na stronie biblioteki – no więc założyłam, że tam właśnie koncert się odbędzie. Dopiero na miejscu tknęło mnie, że jest przecież niedziela, a w niedzielę biblioteka zamknięta – więc może koncert ma być w innym miejscu?

I był. W Urzędzie Dzielnicy.

PRAWIE zdążyliśmy na czas. To znaczy bylibyśmy punktualnie, gdybyśmy od razu wiedzieli, gdzie iść – a tak kilka minut zajęło nam odnalezienie odpowiedniego, otwartego wejścia.

Ewie bardzo podobało się śpiewanie i zabawy ruchowe. Występ duetu chłopców grających na trąbce i akordeonie – już nieco mniej (to chyba kwestia repertuaru).

Ale prawdziwy problem pojawił się wtedy, kiedy kilka metrów od niej nagle zaczęło płakać małe dziecko. W tym momencie zarządziła natychmiastowy odwrót – i niewiele mogliśmy zrobić, żeby ją przekonać do pozostania. Sama w pewnym momencie prawie zaczęła płakać. I w sumie do teraz nie wiem, czy bardziej stresował ją dźwięk, czy może świadomość, że obok niej ktoś cierpi?

Są różne dni. Czasami na dziecko najlepiej działa tumiwisizm rodziców, pójście „na żywioł”, brak planu. I wszystko jest ok, wszystko się udaje. Innymi razy jedyną opcją jest szczegółowy plan, realizowany punkt po punkcie.

Problem w tym, że nie da się określić, w której sytuacji dane podejście zadziała. I bywa tak, że nawet jeśli człowiek zrobi wszystko idealnie, to stanie się coś, co i tak sprawi, że wszystko się rypnie i trzeba będzie zarządzać natychmiastową ewakuację. Zresztą – równie dobrze nic może się nie wydarzyć. A i tak będzie źle. Bo plamy na słońcu, faza księżyca, lewa noga postawiona rano przed prawą…

Tak bywa.

Ale – trzeba próbować:)

PS. Po południu natomiast sposób spędzania przez naszą córkę wolnego czasu „skręcił” w nieco inne rejony. Najpierw był trening gry w baseball (przy pomocy zakupionego wcześniej na wyprzedaży w Biedronce kija bejsbolowego – miękkiego, żeby nie było!), a później skakanie w samych majtkach do piaskownicy wypełnionej błotem i wodą.

Równowaga musi być zachowana:)

Imieniny – część 2

Imieniny – część 2

Czy wiecie jak sprawić, żeby dziecko NIE CHCIAŁO żadnej zabawki?

Zaprowadzić je do sklepu z zabawkami i pozwolić wybrać jedną.

Odwiedziliśmy wczoraj dwa sklepy z zabawkami. Ewa chodziła od półki do półki, co chwilę wyciągając jakieś pudełko i mówiąc „a może to?” – po czym odkładała zabawkę i szła dalej. Nasze propozycje zbywała tekstem: „nieeee, to dziiiwneeee”.

Mam wrażenie, że samo oglądanie zabawek sprawiało jej dużo radości, ale wybór nie był już wcale taki prosty. „Osiołkowi w żłoby dano…”:)

Ostatecznie zarządziliśmy odwrót i przerwę na lody, przy których mieliśmy się zastanowić, co ostatecznie kupimy. Po drodze solenizantka stwierdziła, że w zasadzie od lodów woli frytki, tak więc skończyło się jak zwykle:) Decyzji też nie udało nam się podjąć. Wracając zahaczyliśmy jednak o księgarnię i tam Ewa dokonała już bardzo szybkiego wyboru. Padło na zestaw „małego chemika”.

chemik2

Informacja dla zaniepokojonych – mieszkanie stoi jeszcze w całości. Ale dzisiaj będziemy kontynuować eksperymenty…:)

Imieniny

Imieniny

Ewa obchodzi dzisiaj imieniny.* Składam jej rano życzenia i pytam, czy ma ochotę wybrać się po południu do kawiarni na imieninowe lody (co jest dosyć odważną propozycją, bo Ewa jada tylko domowe lody ze zmiksowanych owoców). Do kwestii samych lodów odnosi się dosyć niechętnie, ale ma chyba własne przemyślenia na temat sposobu spędzania imienin:

Ewa: Pojedziemy do Arkadii! I pójdziemy do sklepu z zabawkami i dostanę prezent. OSIEM prezencików! Jeden… Armatę w kształcie rakiety kosmicznej, która strzela w kosmos! W planety i w dinozaury! A później pójdziemy do cukierni i kupimy tort. CZEKOLADOWY! I świeczki. I będę dmuchać świeczki, a nasza trójka będzie śpiewać „Sto lat”. I będę miała taką małą koronę na głowie!

Nie powiem, precyzyjnie…:)

*) Wiem, że przyjęło się, że imieniny Ewy są w Wigilię, no ale bądźmy rozsądni – kto chciałby mieć imieniny w Wigilię?! Pomna własnych doświadczeń (imieniny i urodziny dzielą u mnie dokładnie 4 dni, a od Gwiazdki – półtora miesiąca) postanowiłam nie dopuścić do takiego dublowania się okazji u własnego dziecka. Stąd też – imieniny we wrześniu (co wraz z urodzinami pod koniec marca sprawia, że raz na kwartał ma jakąś okazję do prezentów:)).

5 maja 2017 r.

5 maja 2017 r.

Ewa wygrzebała gdzieś teczkę z jakimiś moimi badaniami. Koniecznie chciała wszystko dokładnie sobie obejrzeć, a ja nie bardzo chciałam, żeby jej ciekawskie łapki rozwlekły wszystko po całym mieszkaniu – więc wyciągnęłam stamtąd jedną rzecz, która mogła ją zainteresować.

Ja: Ewa, chodź, pokażę Ci coś fajnego.

Usadowiła się koło mnie na kanapie i zajrzała mi przez ramię.

Ja: Popatrz, to jest taka karta, w której pani doktor zapisywała dokładnie, co się działo z mamą jak miała Ciebie w brzuszku. O, tu na przykład jest napisane, ile ważyłam 20 marca – czyli osiem dni przed Twoimi narodzinami. Tutaj – ile ważyłam na samym początku ciąży. A tu na dole – jakie brałam lekarstwa.

Ewa bierze kartę, przegląda, ale sama niewiele może z niej wywnioskować. Odwraca ją na drugą stronę i wskazując ilustrację pyta:

Ewa: A co to jest?

(karta ciąży, którą założyła mi wtedy lekarka, była najwyraźniej reklamówką preparatów witaminowych dla kobiet w ciąży – bo na jednej ze stron była niewielka reklama)

Ja: To są takie witaminy, takie lekarstwa, które się bierze, jak się ma bobaska w brzuszku.

Ewa zamyśla się. Przygląda się uważnie ilustracji.

Ewa: Jak będę chciała braciszka albo siostrzyczkę… Siostrzyczkę…! To mama musi wziąć taką tabletkę!

Ja (ze śmiechem): Tak! A Ty chciałabyś braciszka albo siostrzyczkę?

Ewa: Siostrzyczkę!

Ja: To wiesz, to musisz Tacie powiedzieć, żeby kupił takie tabletki. Bo to Tata musi je kupić:)

Ewa zrywa się z kanapy, biegnie do Taty i pokazując mu kartę ciąży z reklamą tabletek, „delikatnie” sugeruje powiększenie rodziny:)

Jeszcze nie wie, że te witaminy biorę już od jakiegoś czasu;)

PS. Powyższą notkę napisałam 5 maja 2017 r. Dzisiaj – Ewa już wie o witaminach (i nie tylko:))

PS.2. Chyba trzeba będzie zmienić nazwę bloga…

Dzielny Pacjent

Dzielny Pacjent

Nie pamiętam już teraz, od czego zaczęła się ta rozmowa. Chyba o tym, co będziemy robić w czasie wakacji (rzecz miała miejsce kilka tygodni temu), gdzie pojedziemy i kogo odwiedzimy. W pewnym momencie mówię Ewie:

Ja: Bo wiesz Ewa, Wujek M. jest chory i leży teraz w szpitalu. 

Chwilę milczy, widzę, że trawi tę informację i nad czymś się zastanawia.

Ewa: A czy Wujek dostał naklejkę „Dzielny Pacjent”? 

Roześmiałam się:) Nie spodziewałam się, że właśnie w tym kierunku pobiegną jej myśli, ale w sumie jest to jedyna znana jej procedura: choroba -> wizyta u lekarza -> naklejka w nagrodę.

Ja: Nie, chyba nie, dorośli raczej nie dostają już takich naklejek. 

Ewa: To niedobrze! Wujek musi dostać taką naklejkę. To my mu zrobimy!

Nie zdążyłyśmy się do tego nawet zabrać, bo jakiś czas później Ewa sama musiała odwiedzić lekarza. A że stało się to krótko po szczepieniu na ospę, które, jak wiadomo, nie może się obejść bez stresującej procedury przyjmowania zastrzyku, nie obyło się bez histerii. Na szczęście jakoś udało mi się ją do lekarza wtoczyć i już w trakcie badania w miarę się uspokoiła (dopytując raz po raz Pana Doktora: „A co zrobisz potem? Nie będzie pielęgniarki? Pójdziemy do domu?„). Na koniec poprosiła o przysługującą jej naklejkę, wybrała sobie odpowiednią („chcę z Nemo!” – czyli z rybką) i wysępiła drugą, nadprogramową („z Zygzakiem” – czyli z autem – swoją drogą, szacun dla naszego lekarza, że rozpoznaje tego typu nawiązania do postaci z bajek Disney’a). Naklejkę z rybką kazała sobie od razu przykleić do koszulki.

Wychodząc z gabinetu pytam ją, co zrobić z drugą naklejką?

Ewa: Damy ją Wujkowi.