Ojcowskie powody do dumy

Ojcowskie powody do dumy

Powody do dumy z dziecka mogą być różne. Są powody „uniwersalne”, takie, z których dumni są oboje rodziców. Ale jest też taki specyficzny rodzaj dumy, którą odczuwa się w momencie, w którym dziecko robi coś tak jak my, coś, co wyjątkowo je do nas upodabnia.

Zaczęło się wczoraj rano. Ewa tego dnia jechała do przedszkola z Tatą – ja starałam się odespać noc spędzoną na smarkaniu i pokasływaniu (przytargała Bestia jakąś zarazę z przedszkola, zmutowała, matce sprzedała, i teraz ja się muszę męczyć). Po jakimś czasie dostałam relację o tym, jak Dawidowi poszło zostawienie Ewy w przedszkolu (czasami jest z tym problem).

IMG_3684

Po południu Ewę odbierałam już sama. Przy wsiadaniu usłyszałam oczywiście standardową prośbę:

Ewa: Obejrzymy bajeczkę? 

Ja: Dobrze. A co oglądałaś rano?

Ewa: Bajkę o klockach! 

Włączyłam jej więc kolejny odcinek i jedziemy „złapać Tatę” na metro.

Dawid wsiada do samochodu, chwilę rozmawiamy i nagle orientuje się, co robi jego córka.

Dawid (podekscytowany): Star Warsy ogląda? 

Widziałam po minie, że już kombinuje, jak to będą niedługo razem oglądać, już nie tylko bajkę z klockami, ale też pełnometrażowe filmy, jak będą chodzić na premiery do kina (a zapowiada się, że kolejnych części będzie jeszcze sporo). Ja nigdy nie dałam się wciągnąć – no, obejrzałam ze dwa czy trzy, ale bez przekonania – nie jest to mój ulubiony rodzaj rozrywki. Na premiery kolejnych części Sagi Dawid musi chodzić z kolegami:)

Kolejny powód do dumy nastąpił dzisiaj rano, zaraz po tym, jak wstaliśmy (wszyscy) i rozłożyłyśmy się na kanapie na poranną porcję głaskania (Ewa i ja). Chwilę sobie tak leżałyśmy, po czym Ewa spojrzała z kanapy w kierunku kuchni, poderwała się nagle i krzyknęła:

Ewa: Mamusiu, patrz, w kuchni jest robot!

Ja (śmiejąc się): No jest!

IMG_3682

(w kuchni stał wypożyczony ze sklepu odkurzacz do dywanów, który Dawid przywiózł wczoraj późnym wieczorem, żeby wyprać kanapę)

Ewa: Mogę przywitać się z robotem?

Ja: No wiesz, ale to musiałabyś spytać Taty. 

W tym momencie do pokoju wchodzi Dawid, który nie słyszał wcześniejszego dialogu.

Ewa: Tata, w kuchni jest robot!

Dawid (nie wiedząc za bardzo o co chodzi – stał w takim miejscu, że nie widział, co stoi w kuchni): Robot? Jaki robot?

Ewa: Robot! 

Ja: Ewa, a gdzie ten robot występuje?

Ewa: W bajce z klockami! 

W tym momencie Dawid stanął w miejscu, z którego można było już dojrzeć robota, więc załapał, o co chodzi Ewie. Zauważyłam też na jego twarzy pełną dumy minę pod tytułem: „opowiem chłopakom w pracy” 🙂

Dawid: R2D2? 

Ewa: Tak!!!

Nie jest to jednak koniec opowieści. Chwilę później bawiliśmy się w zgadywanki – opisywaliśmy Ewie jakąś postać z bajki (zaczęło się od potworów z „Potwory i Spółka”, ale potwory nam się dosyć szybko skończyły, więc musieliśmy wymyślać kolejne postaci), a ona zgadywała, o kogo chodzi. W pewnym momencie Dawid zadał taką zagadkę:

Dawid: A kto to jest… ubrany cały na czarno i mówi tak (tutaj Dawid zasłonił dłonią usta): „Luke, jesteś za wysoko!”

A Ewa na to (z pewnym rozmarzeniem): Tata!

image1

(komiks pochodzi z książki „Darth Vader i przyjaciele” Jeffrey’a Browna)

Jestem przekonana, że mój Mąż w którymś momencie pomyślał sobie: „Żona trafiła mi się taka sobie, jeśli chodzi o oglądanie Star Warsów. Ale za to córka… widać, że to moje geny” 🙂

Weekendowe próby wychowywania

Weekendowe próby wychowywania

W zeszłym tygodniu byłam w Synapsisie na spotkaniu autorskim z Rock’n’Rollowy Autyzm Tata, który wydał ostatnio książkę „Słowo na A”. I jedną z rzeczy, które zapamiętałam z tego spotkania jest to, że rodzic nie musi być terapeutą swojego dziecka, ale ważne, żeby chociaż nauczył je wkładać buty i zapinać bluzę – i to już bardzo ułatwi terapeucie czy wychowawcy pracę z dzieckiem:)

Jest to filozofia, z którą jak najbardziej się zgadzam – trzeba nauczyć dziecko jak największej samodzielności, stąd te nasze wszystkie wycieczki i motywowanie Ewy na przykład to tego, żeby sama kupiła sobie ciastko w sklepiku (przy okazji – wczoraj jej się to udało, sama zagadała, wybrała ciastko i zapłaciła:)). Ale ubieranie się – z tym mamy ostatnio gigantyczny problem. I nawet nie chodzi o to, że Ewa nie potrafi sobie założyć sama skarpetek czy koszulki, ale o to, że jej się nie chce. Nic jej się nie chce i ciągle jest na „nie”.

W tygodniu staram się ją namawiać do samodzielnego ubrania się, ale ostatnio w większości przypadków kończy się w ten sposób, że albo pokazuję „mobilizator” w postaci telefonu z grą, który zostaje udostępniony po założeniu jakiejś konkretnej części odzieży, albo wręcz wtykam jej ten „mobilizator” w ręce i ubieram ją sama. W przeciwnym wypadku jest jęk, że „nie chcę do przedszkola”, „w przedszkolu jest nudno”, „chcę spać”, „boli mnie rączka/nóżka/brzuszek/włosek”, „nie chcę zakładać majtek/koszulki/spodni”, „chcę inne” („te?” „nie, inne!”). Potrafi tak przez cały ranek, aż nie mamy już za bardzo czasu, żeby prowadzić dyskusje, bo trzeba się po prostu zbierać i wychodzić.

W weekendy czasu jest nieco więcej, więc możemy pozwolić sobie na rozwiązanie pod tytułem: „to jak się ubierzesz to pojedziemy na basen”. Basen znajduje się u Ewy w kategorii „rozrywka”, więc powinien skutecznie zrekompensować niewygody związane z koniecznością ruszenia się z kanapy i ubrania się.

Czas od postawienia ultimatum do ostatecznego wyjścia z domu: prawie 5 godzin. A mieliśmy pójść w miejsce, które Ewa bardzo lubi i które samo w sobie jest atrakcją!

Mimo wszystko jednak dzień nie był tak całkowicie pozbawiony sukcesów. Oprócz wspomnianego wcześniej debiutu w zakresie nawiązywania dialogu z Panią-Sprzedającą-Ciastka-w-Sklepiku, Ewa wdała się również w rozmowę w szatni, z mamą pewnej dziewczynki.

Pani (widząc koszulkę z Nemo, w którą ubrana była Ewa), do swojej córki: Popatrz, dziewczynka ma Nemo!

Ewa spojrzała na swoją koszulkę, uśmiechnęła się do siebie, po czym podniosła wzrok na dziewczynkę i dojrzawszy w jej ręku soczek z Elsą): Co ty masz? 

Pani (dziewczynka była zajęta piciem): Soczek. 

Ewa: Z Elsą!

Pani: Tak, z Elsą. 

Ewa: Lubię soczek! O, masz banana! 

Pani: Lubisz banany? 

Ewa: Tak! 

Za każdym razem, kiedy widzę Ewę nawiązującą z kimś kontakt, prowadzącą tak rozbudowany dialog, myślę sobie: „jest bardziej kontaktowa ode mnie, więc na pewno poradzi sobie w życiu” 🙂

 

[Na zdjęciu – Ewa goniącą łyskę. O tym, że to łyska, wiemy oczywiście od Babci Jadzi, same takie mądre nie jesteśmy (ja ją początkowo sklasyfikowałam jako „dziwną czarną kaczkę z białym czymś na głowie”). Znowu byłyśmy dzisiaj karmić kaczki;)]

Czerwony Kapturek

Czerwony Kapturek

Czytamy książkę. A w zasadzie – robimy przerwę w czytaniu książki na omawianie ilustracji. Ewa zadaje pytania, po czym sama na nie odpowiada.

IMG_3655

Ewa: A co to jest?

Ja: No co?

Ewa: Wilk! A co to jest?

Ja: Kto to jest.

Ewa: Kto to jest? 

Ja: No kto? 

Ewa: Czerwony Kapturek! A co trzyma dziewczynka? 

Ja: No co trzyma? 

Ewa: WINO!

IMG_3651

To tak jakbyście się zastanawiali, co KONKRETNIE niósł Czerwony Kapturek w koszyczku do babci. I czemu wilk na tej ilustracji jest taki potulny…;)

(Nie mam zielonego pojęcia, skąd ona bierze niektóre słowa, tego z pewnością nie podłapała w domu. Ale jeśli nie w domu – TO GDZIE?! :))

 

Koleżanka

Koleżanka

Poranki wyglądają u nas ostatnio w miarę podobnie – najpierw nie mogę Ewy wyciągnąć z domu (apogeum nastąpiło w środę – było na tyle ciężko, że w przedszkolu wylądowałyśmy dopiero koło 11), później trochę marudzi przy wejściu do sali. Po czym po południu Pani Agnieszka melduje mi, że „Ewa miała super dzień”. Może więc suma marudzeń w ciągu doby musi być zawsze taka sama? 🙂

W piątek było już na szczęście trochę lepiej, udało nam się więc dotrzeć do przedszkola mniej więcej w porze śniadania. W drzwiach spotkaliśmy koleżankę z grupy Ewy – Hanię, wraz z mamą. Hania szła z równie niewyraźną miną, jak Ewa w poprzednich dniach.

Ewa (wskazując drewniany klocek z cyferkami, który Hania ściskała w ręku): Co to jeeest? 

Hania milczy, więc odpowiada mama Hani: A, to telefon Hani. Ostatnio nie chce się z nim rozstawać. 

Idziemy do szafek i rozpoczynamy procedurę przebierania butów i ściągania kurtek.

Mama Hani: Wiesz Haniu, muszę ci chyba kupić nowe kapcie, bo te się robią za małe. 

Ewa: A ja mam kapcie z misiem. Misiem pandą! 

Hania wreszcie się odzywa i mówi: Ja chcę kupić kapcie z misiem pandą. Jak Ewa! 

Mama Hani: No dobrze, pojedziemy, może takie kupimy. A może z jakimś motylkiem albo biedronką…

Hania: Nie! Ja chcę z misiem pandą, takie jak Ewa! 

Mama Hani: No dobrze, dobrze, może takie kupimy. 

W tym czasie Ewa zaczyna grzebać w plecaku w poszukiwaniu pudełka ze śniadaniem.

Ewa: Chcę coś zjeść! 

Ja: No to się świetnie składa, bo właśnie Twoja grupa chyba jest w stołówce na śniadaniu. 

Mówiąc to czekam na protest, bo ostatnio Ewa wyjątkowo nie lubi chodzić na stołówkę, jeśli w tej porze trafimy do przedszkola – najchętniej poszłaby od razu do sali lub zjadła śniadanie w szatni.

Hania: Ja też chcę jeść! 

I w tym momencie dzieje się rzecz nieoczekiwana – Ewa łapie Hanię za rękę i mówi: Chodź, pójdziemy razem na śniadanko!

W ostatniej chwili udaje mi się przypomnieć Ewie o pożegnalnym buziaku. Dziewczynki wyhamowują i Ewa daje mi buziaka. Później przechodzą koło mamy Hani i zatrzymują się, żeby Hania mogła dać jej buziaka. Po czym trzymając się ciągle za ręce, w podskokach, kicają razem do stołówki.

A my z mamą Hani stoimy w tej szatni, nie bardzo wiedząc, co się właśnie wydarzyło.

Później, kiedy dziewczyny są już w stołówce, mama Hani opowiada, że dziewczynka miała zły tydzień, ciężko ją było wyciągnąć i codziennie w zasadzie był płacz przy zostawianiu jej w przedszkolu. Stąd jej zaskoczenie, że dzisiaj tak gładko poszło.

Moje zaskoczenie było chyba większe. Moja córka rozpoczęła rozmowę, zaproponowała aktywność, zainicjowała kontakt fizyczny.

I nie wiem, czy to dlatego, że miała tego dnia dobry dzień. A może po części dlatego, że tego dnia rano opowiadałam jej, że w przedszkolu pewnie czeka na nią Julia (dziewczynka, która kilka dni temu dołączyła do grupy, a z którą Ewa się podobno fajnie bawiła poprzedniego dnia) i pewnie Julii będzie miło, że spotka się z Ewą, może nawet będzie jej łatwiej w tych pierwszych dniach w przedszkolu? Bo przecież fajnie jest spotkać znajomą twarz, wtedy łatwiej jest przyzwyczaić się do nowego miejsca. Może Ewa wzięła sobie do serca to, że jest ważna dla swoich trochę młodszych koleżanek, że to ona może im pomóc?

 

Epilog:

Tego samego dnia siedzimy sobie razem na tarasie, Ewa coś tam dłubie w piaskownicy, pozornie niezainteresowana moją i Dawida rozmową. Zaczynam opowiadać o porannej historii z Hanią.

Ja: Wchodzimy z Ewą do przedszkola, w korytarzu spotykamy koleżankę Ewy z grupy, Hanię. I jej mamę. Idziemy do szatni…

Ewa: …i ja wzięłam dziewczynkę za rękę i poszłyśmy na śniadanie! 

Nie ma to jak popsuć komuś opowiadanie historii i przejść od razu do pointy;)

IMG_3385

(zdjęcie: fragment pracy plastycznej zrobionej przez Ewę w przedszkolu)

Boli…

Boli…

Jedną z ulubionych rozrywek Ewy podczas wyjazdów do dziadków jest kąpiel. W każdym miejscu ten rytuał wygląda nieco inaczej, jest jednak coś, co wszystkie te miejsca łączy – jeśli Ewa ma ochotę zużyć cały bojler z wodą, to jej z pewnością na to pozwolą:)

U Babci Oli głównym punktem programu jest miska wstawiona do wanny i sącząca się do tej miski woda z kranu. Czemu nie prosto do wanny, zapytacie? Otóż dawno temu okazało się, że Babcia Ola nie może znaleźć korka do wanny, nie ma więc sposobu, żeby tę wannę zatkać. Ewie tak spodobał się ten sposób kąpania się, że nie było już mowy o tym, aby ten schemat zmienić.

No i siedzi Ewa ostatnio w tej swojej misce, woda ciurka z kranu. Drzwi uchylone, my zajmujemy się swoimi sprawami – nie śmiemy przeszkadzać w skrupulatnym przelewaniu wody z miski do miseczki, kubeczka, wiaderka, konewki (w znanej tylko Ewie kolejności)…

Nagle z łazienki dobiega krzyk:

Ewa: Tata! Mama! Pomocy!!!

Dawid wpada do łazienki i pyta: Co się stało?!

Ewa, płaczliwym głosem: Boli…

Dawid: Ale co boli?

Ewa podnosi rękę do góry, przesuwa nią po włosach i łapiąc jedno pasmo mówi: Włosek…

Dawid, próbując nie wybuchnąć śmiechem: Ale co się stało, że włosek boli? 

Ewa: Zamoczył się…

Może byśmy i się przejęli, ale z ust osoby, która potrafi bez mrugnięcia okiem wskoczyć do basenu albo dać sobie wylać na głowę wiadro wody, taki tekst brzmi raczej śmiesznie;)

giphy

O miłości

O miłości

Przed snem.

Ja (głaszcząc Ewę): Kocham Cię. 

Ewa jest tego wieczoru w nastroju „na nie”: Nie kochasz.

Ja: Kocham.

Ewa: Nie masz mówić!

Ja: Ale Ewa, to nie Ty decydujesz, czy ja Cię kocham, czy nie. Kocham Cię, to fakt. Nic na to nie poradzisz.

Ewa: Nie kochasz!

Ja: Kocham. Lubię Cię głaskać. Lubię sprawiać Ci przyjemność. Opiekuję się Tobą. Zależy mi na Twoim szczęściu. Tęsknię, jak Cię dłużej nie widzę. To wszystko znaczy, że Cię kocham. Ty nie musisz mnie kochać, nie musisz mi mówić, że mnie kochasz. Ja Ciebie kocham i zawsze będę. 

Mija chwila i w pewnym momencie słyszę cichutkie: Opiekuj się mną…

Wychowanie fizyczne

Wychowanie fizyczne

Wieczór. Przeczytaliśmy już kilka książeczek, Ewa opowiedziała, co się działo tego dnia w przedszkolu („Javier miał urodziny”), tak więc Dawid zaproponował robienie ćwiczeń – co w naszym języku oznacza głównie „kotłowanie się na kanapie”. Najpierw było czołganie się (mogłaby normalnie startować na testy do Marines), później przewroty w przód (ciągle musi popracować nad odpowiednim schowaniem głowy), w pewnym momencie przyszedł czas na pompki. Dawid zeskoczył więc z kanapy, ustawił się do robienia pompek i woła Ewę, żeby też z nim poćwiczyła.

Ewa miała na ten temat inne zdanie.

Ewa: Raaaaz…

Dawid: No ale chodź tu koło mnie i też ćwicz!

Ewa: Tata! Raaaaz…

Dawid zrobił jedną pompkę i dalej nawołuje: Ewa, ale ze mną miałaś robić te pompki!

Ewa: Dwaaaaaa…!

Dawid (wstając): To ja nie robię pompek, jak Ty nie chcesz ich robić ze mną.

Ewa: Tata, pompuj! POMPUJ!!!

Za dwa tygodnie Dawid biegnie w półmaratonie, może uda mi się wtedy zrobić Ewie zdjęcie w jej koszulce do kibicowania. Ma na niej wielki napis „TRENER” 😉

Po pompkach przyszedł czas na koszykówkę. Nasza wersja koszykówki polega na rzucaniu prawie-kulistą maskotką rybki do obręczy, którą jedno z nas – ja albo Dawid – robi z wyciągniętych ramion. Rzucamy rybką między sobą, a później Ewa stara się trafić do „kosza”. Czasami to Ewa zastępuje piłkę i sama stara się do tego „kosza” zapakować.

W którymś momencie piłka-Ewa trafia do kosza-Taty i oboje przewracają się na kanapę. Ewa się podnosi i liczy na kontynuację zabawy. Dawid tymczasem leży dalej;)

Ewa: Tata, wstawaj!

Dawid: Ale dlaczego?

Ewa: BO LEŻYSZ!

Leżenie podczas ćwiczeń fizycznych nie jest wskazane;)

Update: Mąż kazał mi dopisać, że z tematów sportowych to Ewa potrafi jeszcze udawać faul i domagać się czerwonej kartki, oraz wie, kiedy jest gol. Potrafi również skandować „C! C! C-W-K! C-W-K-S! Legia!”, zaśpiewać kilka przyśpiewek Legii i Lecha, oraz odpowiadać „Legia” lub „Lech” na pytanie: „komu kibicujemy?” – w zależności od tego, czy chce się przymilić swojemu ojcu, czy zobaczyć, jak fajnie się irytuje;)

Stacja Nemo

Stacja Nemo

Odebrałam wczoraj Ewę nieco wcześniej. Po niezbyt udanym poranku (znowu lekki płacz przy zostawianiu jej w przedszkolu) miała podobno bardzo dobry dzień.

P. Agnieszka: Ewa, a powiedz mamie, na co byś chciała chodzić?

Ewa: Na Zumbę!

Podejście do zajęć z Zumby robiliśmy we wrześniu, ale nie było większego zainteresowania. Najwyraźniej jednak coś się zmieniło i teraz Ewa chce. Bardzo. Zaraz! Musiałam jej tłumaczyć, że zajęcia z Zumby są dopiero za tydzień, a teraz jedziemy na wycieczkę.

Już w samochodzie doprecyzowałam:

Ja: Ewa, teraz zostawiamy Złomka na parkingu, wsiadamy do metra, jedziemy na stację Politechnika, a tam idziemy na demonstrację.

Ewa jak zwykle wydawała się nie być zbytnio zainteresowana logistyką, ale sam fakt przejażdżki metrem sprawił, że pełna werwy wyskoczyła z samochodu i bez większego poganiania udała się ze mną na stację.

Kiedy zeszłyśmy już na peron, zauważyłam, że coś chce powiedzieć.

Ewa: Jedziemy na Stację Nemo!

Ja: Jaką stację? Powtórz, bo mama nie zrozumiała.

Ewa: Nemo!

Ja: Stację Nemo?!

Ewa: Na Nemo Stację!

Ja (wreszcie załapując o co chodzi): Aaaaa! Chcesz powiedzieć, „na demonstrację”!

Ewa: Nemo Stację!

Tak to się dogadałyśmy w tym hałasie:)

To była nasza pierwsza demonstracja. Żadne z nas nigdy wcześniej nie brało udziału w takim wydarzeniu. Trochę żałowaliśmy, że nie ma wyznaczonych kącików dla „autystów, introwertyków i osób aspołecznych” – gdzie jest w miarę cicho, nikt nie krzyczy, a poszczególni demonstranci stoją w minimalnej odległości 2m od siebie. Mimo to udało nam się obejść cały plac i wejść na chwilę na środek.

Akurat pod scenę dotarło czoło pochodu idącego z Centrum. Ewa poobserwowała chwilę hałaśliwe otoczenie (z jednej z najlepszych dostępnych miejscówek, czyli z ramion Taty), i z miną wyraźnie zniesmaczoną zarządziła: „do domku!”.

Tak, ja też ciągle się dziwię, że w takich sprawach jak np. standardy opieki okołoporodowej czy ściganie alimenciarzy trzeba urządzać demonstracje i strajki – ale co zrobić, widać takie czasy.

No ale byliśmy, żeby nie było;)

0006FZZJJWX2ET1N-C431

(zdjęcie: Bartłomiej Zborowski, PAP)

Matematyka

Matematyka

Na wyjazd do Dziadków Ewa zabrała delegację trzech aktualnie ulubionych pluszaków – Kłapoucha (no jakżeby inaczej:)), Minnie i Poppy. Na miejscu natomiast czekała na nią Rybka MiniMini.

pluszaki

Przetacza się więc z tymi maskotkami, i co którąś gdzieś zgubi, to musi natychmiast zlokalizować.

W którymś momencie okazuje się, że w posiadaniu wszystkich pluszaków jest Dawid. Ewa wydziera mu Kłapoucha, ale z kolejnymi maskotkami już nie jest tak łatwo – Tata oczekuje najpierw odpowiedzi na kilka pytań.

Dawid: Ewa, jak teraz dam Ci Minnie, to ile będziesz miała pluszaków? 

Ewa: Dwa!

Dawid: A Tata?

Ewa: Dwa. (w głosie słychać już lekkie zniecierpliwienie)

Ja: Ewa, Ty i Tata macie tyle samo pluszaków!

Dawid: A jak teraz dam Ci jeszcze Poppy, to ile będziesz miała pluszaków? 

Ewa (przechwytuje Poppy i odwracając się mruczy): PEŁNO.

 

Uda się czy się nie uda?

Uda się czy się nie uda?

W większości filmów szpiegowskich – ale nie tylko – jest taka scena, kiedy główny bohater, będący w trakcie swojej akcji i posługujący się fałszywą tożsamością, trafia na „tamtych”. Jest duża szansa, że wszystko się wyda. Przeszukują go – a my wiemy, że gdzieś tam pod ubraniem powinien mieć schowaną broń albo podsłuch. Albo – podaje swoje dokumenty, a my wiemy, że one są sfałszowane. Celnik patrzy na niego, później w dokumenty, później znowu na głównego bohatera. Wyda się czy się nie wyda?!

No więc przeżyliśmy coś takiego w miniony weekend. Siadaliśmy właśnie do obiadu. Wołam Ewę, żeby przyszła, bo są kotlety (ze standardowych obiadów to ona lubi tylko kotlety – po Tatusiu to ma zdecydowanie:)).

Przyszła. Siada. Patrzy podejrzliwie w kotleta. Maca go paluszkiem. Odwraca. My staramy się udawać, że nie jesteśmy zainteresowani, nie reagujemy  też na samo macanie kotleta (chociaż pewnie powinniśmy). Ale co chwilę zerkamy, co się dzieje na jej talerzu. Kotlet nie przechodzi weryfikacji, Ewa odkłada go na półmisek.

No szkoda, trzeba było spróbować.

Ale wtem! Sięga po innego. Znowu go ogląda, po czym nadziewa na widelec i gryzie. Najpierw tylko z brzegu, uważnie, widać, że coś jej nie do końca pasuje.

Ja już jestem spocona z tych emocji, ale nic, trzeba grać do końca.

Po chwili wgryza się głębiej w kotleta, raz, drugi.

Dawid: I co Ewa, smakują ci kotlety? – pyta niby obojętnie Dawid, a ja zamieram w oczekiwaniu.

Ewa: Tak. 

Dawid: To jedz, jedz, jest jeszcze dużo. (po czym mruczy pod nosem) A jak skończysz, to ci powiem, co było w środku. 

Zjadła dwa. Kotlety. Z MINTAJA.

2va1a